Nowy numer 17/2024 Archiwum

Sine istis homo tristis

Bez pieniędzy się nie da. Człowiekowi żyć, instytucji funkcjonować. Kościołowi też. Ale skąd je brać, by było czym rządzić, utrzymywać materialną strukturę, zapewnić byt tym, którzy Kościołowi służą?

Jak wysiądziesz z samochodu na parkingu „Petrovy Boudy” po czeskiej stronie Biskupiej Kopy (kwadrans od mojego domu), zobaczysz czerwoną tabliczkę z białym napisem (taka urzędowa, po czesku): „Wstęp za zgodą arcybiskupich lasów i majątków”. Niewielu rzuci na nią okiem, choć na Biskupią Kopę będą się wdrapywać. Historia sięga tutaj roku 1228, ale dajmy jej spokój. Nazwa góry pochodząca jeszcze z owych odległych czasów dziwnie współgra z dzisiejszymi „arcybiskupimi majątkami i lasami”. O cóż idzie? Powoli…
Narobiło się w naszej ojczyźnie czyli po polskiej stronie nowego zamętu w związku z tzw. funduszem kościelnym. Otóż po światowej wojnie i po uformowaniu przez ówczesne, komunistyczne władze stosunku państwa do Kościoła (urzędowo była mała litera) owe władze musiały określić prawny (bądź bezprawny) stosunek do kościelnej własności. Państwo przejęło (czytaj: skonfiskowało) grunty rolne będące dotąd własnością podmiotów kościelnych. Do jednego worka zapakowano podmioty Kościoła polskiego i niemieckiego. To w skrócie. Gdy Polska odrodziła się jako samodzielne i suwerenne państwo, trzeba było także tę sprawę jakoś uporządkować. To „jakoś” okazało się trudne do przeskoczenia. Ze złej woli także, ale bardziej z niesamowitego pomieszania i poplątania materii – to temat na doktorat, nie na felieton. A Czesi? Oni to zrobili inaczej, może prościej, a może skuteczniej. Tego rodzaju historyczne sprzątanie nigdy do końca nie jest skuteczne ani sprawiedliwe. Zostańmy przy sprawach materialnych. Przykładem z polskiego podwórka jest parafia, w której pracowałem prawie 30 lat. Przed wojną były to tereny państwa niemieckiego. Majątek parafii obejmował około 80 hektarów zwartego areału. Wydatki to utrzymanie kościoła, plebanii, cmentarza, proboszcza, pracowników, sióstr zakonnych (opieka nad chorymi i nad dziećmi) itd. Starczało pewnie z naddatkiem i nie był to żaden wyjątek na mapie. Po komunistycznej „reformie” parafii zostało hektarów kilka. I już nie było środków na społeczną działalność parafii, nie mówiąc o jej funkcjonowaniu. Gdy padł komunistyczny ustrój, czyli całkiem niedawno temu, zwrócono parafii gdzieś 10 hektarów w chyba 7 kawałkach. Przynoszących dochód było w tym około 7 hektarów. Liczby biorę z pamięci, na pewno są niedokładne, ale obrazują kto stracił. Praktycznie znaczenia
finansowego dla parafii tyle, co nic… To tylko ilustracja, szczegóły w różnych miejscach były różne. 
Z różnicy kapitałów stworzono za PRL-u tak zwany „fundusz kościelny”, który miał pokrywać niektóre koszty ponoszone przez instytucje kościelne. Faktycznie były to koszty składek ubezpieczenia społecznego księży, kleryków i sióstr zakonnych. I niewiele więcej. Przyszedł dla mnie czas przejścia na emeryturę. Ówczesne regulacje prawne (w tym karta nauczyciela, bo byłem szkolnym katechetą) pozwalały na wybór albo emerytury ogólnej, albo „z karty nauczyciela” – co dawało możliwość wcześniejszej emerytury. Wybrałem to drugie i jestem emerytem z karty nauczyciela na niepełnym etacie. Tak się oficjalnie tego nie nazywa, ale na to wychodzi. Żadnych zawrotnych apanaży, jednak skromnie żyć można. Jeszcze jest socjalny dodatek z gminy na święta i wakacje, fajne to, ale… Dlatego czy fundusz kościelny istnieje i będzie istniał dalej, czy zostanie przekształcony w inny prawny haczyk – nic mi to nie zmieni.
A co z tymi arcybiskupimi lasami i majątkami w Czechach? Podobnie acz inaczej. Po czeskiej antykomunistycznej rewolucji Kościołowi oddano nie tysiące skrawków majątku, lecz skomasowano w jeden ogólnopaństwowy fundusz. Parafie i inne kościelne instytucje są rozliczane ze swych wydatków i otrzymują stosowną refundację z
owego funduszu. Trochę więcej biurokracji, co jednak umożliwia wydajne kierowanie strumienia pieniędzy tam, gdzie są potrzebne. To w skrócie. Wydaje się, że jest to bardziej „z głową” niż w Polsce. I chyba bez uprzedzeń.
A co z tytułowym, łacińskim przysłowiem? „Sine istis homo tristis”…? Tłumaczę: Bez nich (tu gest palców przeliczających banknoty…), bez nich człek smutny jest. Nawet najwięksi idealiści wymiękają. Swego czasu, gdy internetowe płatności jeszcze nie funkcjonowały, spotkałem w drzwiach banku kolegę, pokazuje mi fakturę. Minę miał nieszczególną. I powiada: na dziś pokrycie mam. Ale następna faktura? Chyba, że Boża Opatrzność bezpośrednio w sprawę wkroczy…
Post scriptum
Kiedyś mnie zdziwiło, dlaczego na wydruku z ZUS-u mam „lata bezskładkowe”. Czyżby fundusz kościelny coś tam kiedyś przeoczył? Czy ja czegoś nie rozumiem?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy