Lobe den Herren na Croagh Patrick. Ani słówka o kryzysie Kościoła.
Dla uważnych Czytelników „Gościa Opolskiego” nie jest jakąś ogromną tajemnicą, że na punkcie Irlandii mam nie wszystko całkiem po kolei. A jutro 17 marca. Czyli wiadomo: świętego Patryka. Patrona Irlandii. I jej apostoła. Buty na parady ku jego czci są już wyczyszczone lub właśnie pucowane są na świecie całym.
Bo Patryk, który właściwie nazywał się inaczej, umarł 1563 lata temu 17 marca. Co – że tak dawno to było - zauważył nawet James Joyce w swoim Ulissesie: „Święty Patryk dżentelmenem wielkim był, tysiąc temu lat i troszkie”.
Ale to - ten wiek szacowny, ma się rozumieć - wcale nie przeszkadza. Patryk po tylu setkach lat wciąż jest wielbiony. Choć nie zawsze w bardzo ukościelniony sposób. Bo i licząca sobie z tysiąc lat kultura irlandzkich pubów troszkie go zawłaszczyła. Bóg na końcu czasów powie nam, po co to było.
Ale ja nie o tym (jak się zaczyna irlandzki temat niestety w słowotoki popadam…). Chcę poważnie napisać. Tak poważnie jak tylko to możliwe.
Mądrzy i dobrzy ludzie mówią, że w czasach trudnych, okresach przygnębienia trzeba przypominać sobie najpiękniejsze, najlepsze momenty w życiu. Wśród kilku takich chwil życia czołową dla mnie jest pielgrzymka na Górę Świętego Patryka. Po irlandzku – Croagh Patrick.
Minęło wiele lat od tego dnia, a jestem w stanie odtworzyć mnóstwo jego elementów. Od zakupów kartonu mleka w markecie na obrzeżach Westport po słowa kierowcy autobusu, który odwoził nas spod góry, na której Patryk spędził ponoć 40 dni, poszcząc.
Pamiętam słodki zapach wrzosowisk i lawendy przy pierwszym odcinku podejścia na tę świętą górę wznoszącą się nad brzegiem Atlantyku. Pamiętam córki Tima O’Regana biegnące w górę. Ból w krzyżu (mój) też pamiętam, ale to nie boli. Pamiętam święte kamienne kopczyki po drodze na szczyt, które okrążali pobożni pielgrzymi, odmawiając Ojcze nasz i Zdrowaś Mario. I pamiętam siedmiu (może sześciu?) Norwegów, którzy na szczycie ustawili się w rząd i zaczęli śpiewać piękny hymn „Głoś imię Pana, Króla wszechmocy i chwały” (Lobe den Herren).
Nic piękniejszego nie mogło rozbrzmieć w chwili kiedy przed oczyma kilkudziesięciu ludzi, którzy dotarli już na szczyt, tysiąc metrów niżej rozpostarła się zatoka Clew z kilkudziesięcioma wysepkami. Wody oceanu we wszystkich odcieniach błękitu, brązu i – może mi się w oczach mieniło? – czerwieni. I ci Norwegowie wzywający, by chwalić Pana: „Głoś imię Pana, Króla wszechmocy i chwały. Złącz się z chórami niebios, zastępów wspaniałych. Harfa i róg niech zagra: „Któż jest, jak Bóg!” by krańce ziemi słyszały”.
Na pewno wtedy słyszały. Pobożni Norwegowie po zakończeniu śpiewu rozlali do małych kieliszeczków irlandzką whiskey „Jamesona”. A ja czułem, że to jest chwila ważna. Przynajmniej dla mnie. Sprawdziło się, do dziś jest pamiętna. Jestem za to wdzięczny, wiecie komu. Tej wdzięczności staram się trzymać w chwilach trudnych.
Życzę wam wszystkiego najlepszego na Dzień Świętego Patryka!
Pielgrzymi okrążający z modlitwą "Łoże św. Patryka" na szczycie Croagh Patrick. Andrzej Kerner /Foto GośćA tu możecie posłuchać pieśni "Głoś imię Pana" w bardzo pięknym, subtelnym wykonaniu.
Lobe den Herren & Głoś imię Pana