Protest pracowników Walcowni Rur Andrzej w Zawadzkiem przeciw likwidacji zakładu. Pracę miałoby stracić 435 osób.
Dwa tygodnie po ogłoszeniu przez Alchemia S.A. (grupa kapitałowa Boryszew) zamiaru likwidacji (20 maja) Walcowni Rur Andrzej w Zawadzkiem, we wtorek 4 czerwca przed dawną bramą Huty „Andrzej” zebrało się około pół tysiąca osób – pracowników walcowni i związkowców z sekcji hutniczej NSZZ „Solidarność”, którzy solidaryzując się z pracownikami z Zawadzkiego przyjechali z całego kraju (m.in. z Warszawy, Krakowa, Ostrowca Świętokrzyskiego, Lubina, Częstochowy).
Decyzja właściciela (zwolnień jeszcze nie wręczono) oznaczałaby utratę pracy dla wszystkich 435 pracowników walcowni w Zawadzkiem. To dramat dla ich rodzin, a także dla lokalnej społeczności. Zawadzkie liczy ok. 7 tys. mieszkańców, a likwidacja walcowni oznaczałaby także utratę ważnego kontrahenta dla lokalnych firm oraz podatków dla gminy Zawadzkie ("kilkaset tysięcy zł miesięcznie" – przyznał burmistrz miasta podczas protestu). Likwidacja dotknęłaby wielokrotnie więcej osób niż pracuje w zakładzie.
– Prawie cała nasza rodzina pracuje w walcowni: mąż, syn i ja. Mąż jeszcze raczej gdzieś pracę znajdzie. Ale kobiecie po pięćdziesiątce jest trudno. Pracowałam wcześniej w handlu, ale ze względu na zdrowie do tej pracy nie wrócę. Nie wiem, co będzie dalej. Płacz już był, na początku. A teraz już nie płaczemy. Jest nadzieja, że nie zostaniemy z tym sami – mówi "Gościowi Opolskiemu" pani Aneta, operator urządzeń walcowniczych.
Głośny protest uliczny i przemówienia trwały ponad godzinę. Starosta strzelecki Waldemar Gaida i burmistrz Zawadzkiego Michał Rytel zapewniali o pomocy dla tracących pracę (szkolenia przekwalifikowujące, organizacja dojazdów do nowych miejsc pracy etc.). – Jeszcze dwa tygodnie przed ogłoszeniem zamiaru likwidacji Alchemia składała do powiatowego urzędu pracy oferty pracy dla nowych pracowników. Zastanawiające, co stało się przez te dwa tygodnie? – mówił starosta strzelecki, zapewniając, że władze samorządowe (gmina, powiat, województwo) nie zostawią pracowników walcowni „na lodzie”.
– Tak naprawdę Alchemia S.A. jako czynnik wewnętrzny przyczyniła się w bardzo dużej mierze do sytuacji jaką mamy. Oczywiście do niej przyczyniły się także czynniki zewnętrzne. Ale my nie zgadzamy się z likwidacją Walcowni Rur Andrzej. Potrzebujemy inwestorów, którzy by uratowali miejsca pracy w Zawadzkiem. Oby nie było tak, że na rynku pracy na Śląsku Opolskim znajdzie się 450 niewolników, którzy dostaną oferty pracy za płacę minimalną albo niżej. Bo takie sygnały dochodzą – mówił Dariusz Brzęczek, przewodniczący NSZZ „Solidarność” Śląska Opolskiego, który szlify związkowe zdobywał w ówczesnej Hucie „Andrzej” w Zawadzkiem (powstała w 1836 r., zlikwidowana w 2001 r.).
Alchemia S.A. jako przyczynę likwidacji podała nierentowność i przestarzałe wyposażenie Walcowni Rur Andrzej (której jest właścicielem od 2011 r.). Pracownicy i związek zawodowy od lat monitowali właściciela o modernizację. – Rozumiemy, że walcownia potrzebuje wymiany parku maszynowego. Sercem walcowni jest walcarka redukcyjna. Ona – jak wszystko –- po jakimś czasie też potrzebuje wymiany. Jeżeli tego się nie robi, to ogranicza się zakres produkcji, zmniejsza się wydajność i jakość produktu. Nasza walcarka ma 24 lata i teraz właściciel mówi, że jest przestarzały park maszynowy i nie może konkurować na rynku. Ale właściciel przez te lata nie robił nic, żeby ten stan poprawić. Dlatego nasza walcarka redukcyjna dzisiaj nie potrafi walcować rur w pełnym zakresie średnic. Nie walcujemy grubych ścianek, grubych średnic, rur o podwyższonej wydajności też nie walcujemy. Sami ograniczamy zakres naszej działalności – tłumaczy nam Gerard Mańczyk, który przepracował w walcowni 45 lat. G. Mańczyk jest także znawcą i autorem książek o lokalnej historii, w tym huty i tutejszej NSZZ „Solidarność”, był członkiem Rady Pracowniczej walcowni, a wcześniej przedstawicielem pracowników w Radzie Nadzorczej Huty Andrzej , obecnie na emeryturze pomostowej.
Wśród protestujących było dużo kobiet, które stanową jedną trzecią załogi walcowni. – Jestem młoda, nie powinnam mieć problemów ze znalezieniem pracy i już jej szukam, zresztą jak większość z nas. Bardziej martwię się o osoby starsze i przed emeryturą. Mimo że pracuję tu niedługo to polubiłam tę pracę i te osoby bardzo mocno. Wszyscy chcielibyśmy tu pracować. Tu, w Zawadzkiem, praca w hucie jest we krwi. To jest wiedza i tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie, z dziada pradziada – mówi "Gościowi Opolskiemu" Katarzyna, operatorka suwnicy. – Wszyscy mamy nadzieję, że walcownia będzie nadal hulać. Że po zmianie właściciela i małej restrukturyzacji będziemy dalej tu pracować – dodaje.
– Pracuję tu od 1987 r. Istnieje w nas iskierka nadziei, że znajdzie się ktoś, kto zdecyduje się ten zakład dalej prowadzić. Mam dwa lata do emerytury. Młodzi znajdą w pobliżu pracę. Ale kto przyjmie 58-letnią kobietę i powie: pracuj u nas. Ja nie chcę stąd odchodzić. Jako kobieta, życzę Alchemii, żeby jej zarząd przeżywał to samo, co my teraz przeżywamy. To jest tragedia dla około 2 tysięcy ludzi – nas i naszych rodzin. To będzie też tragedia dla całej 10-tysięcznej gminy jeżeli padnie największy podatnik w gminie. Ja nie proszę, ja błagam wszystkich, którzy mogą się przyczynić do tego, żeby ten zakład został uratowany – mówiła Elżbieta Derda.
Protest pracowników Walcowni Rur Andrzej w Zawadzkiem przeciwko likwidacji zakładu