Cztery wysoko zalane przez Opawicę wioski parafii Opawica na granicy polsko-czeskiej dzisiaj już sprzątały po tragicznej powodzi. Potrzeba rąk do pomocy.
Opawica, Lenarcice, Krasne Pole i Chomiąża to wioski położone na granicy z Czechami (gmina i dekanat Głubczyce). Linię graniczną w tym idyllicznym - zazwyczaj - krajobrazie wyznacza rzeczka Opawica. W nocy z ubiegłej soboty na niedzielę jej poziom podniósł się z ok. pół metra do prawie trzech i błyskawicznie zalał wioski rozciągające się wzdłuż jej brzegów - po obu stronach.
Dzisiaj (wtorek 17 września) ten piękny - lekko górzysty, pofałdowany i z rzeczką w dolinie - krajobraz wygląda jakby przejechały po nim monstrualne maszyny rozrzucające wodorosty, glinę, muł, kamienie, żwir, wywracające drzewa, płoty, znaki drogowe, złośliwie rozrzucające belki i gałęzie, kładące pokotem krzaki.
- W 1997 roku trzy tygodnie lało, żeby była wielka powódź, a tu po dwóch i pół dniach deszcz zrobił większą robotę niż wtedy. To szybciutko przyszło. Tu widzi pan te pryzmy żwiru, chyba kilkaset ton, które naniosła rzeka. Sąsiad po drugiej stronie drogi jest trochę niżej i miał całe okna zalane, uwierzy pan? - mówi Władysław Brewus, emerytowany komendant OSP Chomiąża. Osiemdziesięciolatek, ale nikt by mu chyba tyle nie dał. „Dowodzi” trójką wnucząt: Antonią, Marcelem i Krystianem, którzy pomagają w sprzątaniu. - Jeszcze sam trochę pomogłem sąsiadom, na ile siły pozwoliły - mówi W. Brewus.
W wioskach nad Opawicą nie ma prądu i wody. Na szczęście żywność jest.
- Przywieźli mi wczoraj dmuchany materac i na nim śpię, palę w piecu, to nie jest zimno i ogrzewam mury. No i tak koczuję - mówi Ryszard Węgrzyn z Krasnego Pola. Mieszka tuż nad Opawicą, przy mostku, w starym gospodarstwie odziedziczonym po rodzicach. Sam ze swoim koniem, królikami i psem Miśkiem. Cieszy się, że wszystkie uratował. Najwięcej kłopotu było z ogierem. - Jak konia wyprowadzałem, to wody było już do kolan, a on się tak wystraszył, że mnie bodnął łbem, że się wykąpałem w tej wodzie. Ale chwyciłem go jakoś za ten łeb i wyprowadziłem na drogę, a potem do wujka, który mieszka o, tam, na górce. Ale prawie by mi się udusił, bo uwiązali go na łańcuch od krowy, a on w tej stajni wariował, bo to obca stajnia. Ale już jest w domu - mówi.
- Dziękować Panu Bogu, że żyjemy i za to, co mamy. Całą powódź przeżyliśmy z rodzicami w pokoiku na górze. To nie było nawet morze. To był rozszalały ocean. Wielki stres… A teraz dziękuję wszystkim, którzy nam pomagają. Sama nie byłabym w stanie wszystkiego ogarnąć, rodzice nie są w stanie pracować. Pomaga nam rodzina i znajomi. Jakie dobre serca są. Jak ktoś rano dzwoni z pomocą, to od razu łzy mi płyną - mówi Ewa Kikina z Chomiąży. Wspierają ją m.in. znajomi z grupy modlitewnej, która od 3,5 roku spotyka się adoracjach pokutnych w kościele po drugiej stronie granicy - u franciszkanów w Krnovie.
Po drodze - pozrywanej na kilku odcinkach, ale przejezdnej - mijam się z niebieskim busem Caritasu wypełnionym artykułami pierwszej potrzeby. I ze cztery razy między Opawicą a Chomiążą (odcinek liczący 7 kilometrów) z policyjnymi radiowozami. Do niektórych domów właściciele jeszcze nie wrócili. Policja jeździ tu prewencyjnie, pilnuje przed szabrownikami… Ale widać też kilku ludzi - niezrzeszonych w żadnej organizacji - którzy chodzą od domu do domu i niosą pomoc swoją pracą i sprzętem.
- Przydałaby się tu pomoc przy sprzątaniu - mówi Paweł Bliźnicki, który przyjeżdża pomagać teściom w doprowadzeniu domu do porządku. Przed domem wystawił środki czystości, obok nich leży karteczka „do zabrania”.
- Ja już pomogłem u siebie, już tam mam OK i teraz zszedłem do wioski niżej. Wożę generator z pompą po znajomych i pompuję co się da. Po obu stronach Opawicy jest duży problem. Na razie ludzie radzą sobie sami, już jest po powodzi i został syf do sprzątania, ale służby moim zdaniem nie ogarniają sytuacji, albo jest złe zarządzanie - mówi Piotr Skrętowicz z Ciermięcic. Wysoki, mocno zbudowany, w okularach przeciwsłonecznych, właściciel zakładu wulkanizacyjnego przyjechał pomagać mieszkańcom Chomiąży swoim ostatnim, trzecim samochodem. Dwa pierwsze „utopił” pomagając sąsiadom.
Podwórko jednego z domów w Chomiąży. Andrzej Kerner /Foto GośćInny młody mężczyzna przyjechał swoim busikiem ze sprzętem też pomagać w uprzątaniu popowodziowego szlamu i nieczystości. - Wolę jednak pozostać anonimowo - mówi.
- Syn jak to wszystko zobaczył, to powiedział, że on i dwóch wnuków od razu zapisują się do straży. Żeby była siła do pomocy. Bo jest mało ludzi, pouciekali, powyjeżdżali za pracą. Z tych co zostali, to większość starszych – mówi Władysław Brewus. W Chomiąży nie zalało tylko trzech domów.
- Od jutra uruchamiamy szkołę. Mamy dzieci z terenu tych czterech wiosek. Chcemy, żeby były w szkole, bo w domach mają zimno - nie ma prądu. W szkole będzie im ciepło, zrobimy dwa ciepłe posiłki. A zajęcia będą luźne, bardziej pod kątem psychologicznym, żeby wspierać te dzieci, żeby oderwać je od tej traumy powodziowej - mówi Bogdan Kulik, dyrektor Zespołu Szkół w Pietrowicach, który dowozi do zalanych wiosek pomoc żywnościową gminy Głubczyce.
Cztery zalane wioski parafii Opawica (jest jeszcze położona wyżej Radynia) mają według danych rocznika diecezjalnego w sumie około 400 mieszkańców. Do ks. Sławomira Krawczyka, proboszcza Opawicy, dodzwaniam się wieczorem. Akurat zawozi parafianina, u którego pojawiło się zakażenie do szpitala w Głubczycach. - Największa obawa teraz jest taka, że domy nie zostaną osuszone przed zimą, wilgoć w ścianach będzie zamarzać i zaczną pękać. A tutaj są głównie ludzie starsi, skromnie żyjący, mogą sobie z tym nie poradzić. W tej chwili bardzo potrzebni są ludzie do pomocy w sprzątaniu. I pomoc rzeczowa: rękawice, wiadra, chemia gospodarcza. Za każdą pomoc będziemy naprawdę bardzo wdzięczni - podkreśla ks. Krawczyk. I jedzie dalej - na plebanię w Głubczycach drukować wnioski do Tauronu, żeby przywrócono do wiosek dostawy prądu.