Ksiądz Michał, Zuzia i Karolina przyjechali do Głuchołaz z Suchowoli na Podlasiu. Przywieźli nie tylko dary dla powodzian, ale zaoferowali swój czas i siły.
Przyjechali w nocy z niedzieli na poniedziałek. Za nimi 9 godzin w drodze. Zostają do piątku. Lada moment dołączy do nich jeszcze dwóch wolontariuszy. W Głuchołazach współpracują z ks. Janem Panderem, wikariuszem w parafii św. Wawrzyńca.
- Przywieźliśmy busa całego załadowanego darami od naszych parafian. To m.in. kołdry, pościel, sprzęty AGD, artykuły chemiczne - wylicza ks. Michał Rogucki, wikariusz w parafii św. Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli. Dodaje, że od nich na tereny powodziowe pojechało też m.in. 600 bel paszy dla zwierząt gospodarskich.
- Z ks. Janem znamy się z wojska, w zeszłym roku byliśmy razem na kursie. Kiedy po przejściu powodzi na grupowym czacie wysyłał zdjęcia i opisywał, co dzieje się w Głuchołazach, mówiłem animatorom w parafii, żeby szykowali się do pomocy. W 2010 r. sprzątałem po powodzi w Sandomierzu, więc miałem świadomość, jak tutaj sytuacja będzie wyglądać - mówi ks. Michał Rogucki.
Wraz z nim przyjechały Zuzia Sawicka i Karolina Horaczy. Dziewczyny mówią wprost, że ciężkiej pracy się nie boją. Zresztą nie tylko to mówią, ale czynami potwierdzają.
- Jestem w trzeciej klasie szkoły średniej. Zwolniłam się z lekcji, żeby na tydzień przyjechać tutaj i pomagać ludziom. Mam pozwolenie, że materiał z lekcji nadrobię po powrocie - przyznaje. - W tygodniu pracuję, w weekendy się uczę. Kiedy usłyszałam, że ks. Michał jedzie do powodzian, to się nie zastanawiałam - dopowiada Karolina.
Nad wyznaczaniem im zadań czuwa ks. Jan Pander, który wszedł w rolę koordynatora wielu działań pomocowych. Zgłaszają się do niego ekipy, które chcą przywieźć dary, osoby, które potrzebują pomocy w sprzątaniu mieszkań, piwnic i podwórek, a także chętni do pracy wolontaryjnej. Do Głuchołaz docierały już różne ekipy wolontariuszy gotowe do pracy fizycznej. Jedni przyjeżdżali na dzień, inni na kilka dni. W minioną sobotę pracowała m.in. kilkunastoosobowa grupa z Krapkowic.
- Czasami ktoś dosłownie na chodniku mnie zatrzyma i poprosi o pomoc, a czasem ktoś inny daje znać o osobie potrzebującej pomocy. Skoro zgłaszają się też chętni do pracy, którzy mają techniczną umiejętność operowania łopatą, to po prostu łączę potrzebujących z pomagającymi. Zaczął się już trzeci tydzień po powodzi, a wciąż jest dużo piwnic do ogarnięcia. Mieszkania w większości zostały uprzątnięte i teraz jest etap skubania tynków albo wybierania szlaki, jeżeli gdzieś w tych starych domach nie było wylewki. Trwa też osuszanie, co nie jest łatwe, bo temperatury są coraz niższe. Pracuje dużo nagrzewnic gazowych i elektrycznych, bo osuszacze największą efektywność w wyciąganiu wilgoci mają w okolicy 20 stopni Celsjusza, a w wielu budynkach instalacje grzewcze są uszkodzone, m.in. przez zalanie kotłów - tłumaczy ks. Pander.
Wolontariusze z Suchowoli, którzy pomagają w tym tygodniu, w poniedziałek m.in. wybierali muł naniesiony przez wodę, w innym domu wybierali szlakę, która została po zerwaniu parkietów, a także sortowali dary przywożone na plebanię.
- Oglądałam wcześniej zdjęcia z sytuacji popowodziowej, ale to, co zobaczyłam na żywo, jeszcze bardziej mnie zaskakuje. To naprawdę straszne, jakie są zniszczenia. Ludzie mają tutaj mnóstwo sprzątania, a potem odbudowywania - zauważa Zuzia. - Wczoraj rozmawiałam z paniami, które przychodziły po dary. One naprawdę nie mają niczego. W mieszkaniach zostały im gołe mury. Zaczynają zupełnie od nowa - dodaje Karolina.
Wolontariusze we wtorek najpierw wydawali mieszkańcom miasta dary z plebanijnego magazynu, a przed godz. 11 ruszyli do pierwszego tego dnia zadania specjalnego. Sprzed plebanii zabrali taczkę, łopaty, wiadra i miotłę. Ks. Jan Pander zaprowadził ich do kamienicy przy ul. Kolejowej. - Jeden z lektorów do mnie zadzwonił, że jest pani, która szuka pomocy - wyjaśnia ks. Pander.
Ks. Michał Rogucki przy pracy. Anna Kwaśnicka /Foto GośćO posprzątanie piwnicy prosiła pani Halina. Starsza kobieta w czasie powodzi była w szpitalu, zmaga się z rakiem. Jej córka, na ile była w stanie, na tyle starała się odgruzować zalane pomieszczenie. - Woda lała nam się dwoma wodospadami. Z okna w piwnicy i z przeciwległego okna na klatce schodowej. Śmierdziało tu strasznie. Początkowo nie było nawet dojścia do drzwi - opowiada córka. W piwnicy składowany był węgiel i drewno na opał. Wszystko nadawało się już tylko do wyrzucenia. - Prosiliśmy o pomoc służby, czekamy w kolejce. Myślałam, że do tego potrzeba kilku silnych mężczyzn, a tutaj młode dziewczyny tak sprawnie działają - wyraża uznanie.
Podobne porządki mają już za sobą sąsiedzi pani Haliny. - Z mężem sprzątałam. Pomalutku wiaderkami wynosiliśmy wszystko. Siły dużo nie mamy, ale jakoś daliśmy radę - opowiada.
Ekipa z Suchowoli postanowiła wykorzystać okienko do zrzucania węgla. Dziewczyny wybierały wiadrami drewno, węgiel i cały szlam, a ks. Michał wyciągał te wiadra przez otwór na poziomie chodnika i ładował na taczkę. Ciężka robota w trudnych warunkach zajęła im kilka godzin.
- Wczoraj żołnierze pytali mnie, czy nie chcę wstąpić do wojska. Ja lubię taką pracę - zapewnia Karolina. I szeroko się przy tym uśmiecha.