Ludzie ryzykują życie, by zostać w domu

Reporter wojenny Paweł Pieniążęk opowiadał o wojennej codzienności zwykłych ludzi w Ukrainie, Górskim Karabachu i Afganistanie.

Ceniony polski reporter wojenny był 7 sierpnia gościem Miejskiej Biblioteki Publicznej w Opolu. Poza wszystkim innym – była to ciekawa rozmowa o tym jakie jest, jakie powinno być i jakie wciąż może być dziennikarstwo.

- Wielu ludzi mediom po prostu nie ufa, co jest dla mnie jest bardzo przykre, bo ja wierzę w dziennikarstwo, ale nie wiem, jaka będzie jego przyszłość – rzucił Pieniążek na marginesie pytania o to, czy jako dziennikarz relacjonujący wojnę w Ukrainie angażuje się w działania pomocowe dla Ukraińców czy armii ukraińskiej. Jego odpowiedź na to pytanie brzmiała „nie”, ponieważ „jeżeli angażujesz się w jedną rzecz jako dziennikarz, to jest podejrzenie, że angażujesz się też w inną rzecz” - czyli jesteś stronniczy. – Dziennikarz to zawód zaufania publicznego – podkreślał reporter zaznaczając, że ludzie (w domyśle: w Polsce – przyp. ak) nie wierzą, że dziennikarze robią coś bez ukrytej agendy, bezstronnie.

Pieniążek (rocznik 1989) jest korespondentem wojennym od 11 lat: Syria, Afganistan, Irak, Górski Karabach i Ukraina (od 2014). Reportaże publikuje głównie w „Tygodniku Powszechnym”, a także w innych tygodnikach i periodykach. Jest laureatem dwóch MediaTorów - nagród dziennikarskich, przyznawanych przez studentów dziennikarstwa kilkunastu uczelni w Polsce. To nagrody, dla tych którzy - w opinii młodych adeptów dziennikarstwa - są autorytetami w swojej dziedzinie.  W 2015 r. był stypendystą Uniwersytetu Yale, obecnie studiuje na Uniwersytecie Harvarda. Jest autorem kilku książek o wojnach, ostatnią pisał przez pięć lat. Opolskie spotkanie wokół jego najnowszej książki „Wojna w moim domu. Kiedy konflikt staje się codziennością” (Wyd. Znak Literanova, 2025) odbyło się w ramach projektu „Unia Kultur Polska-Ukraina”.

Podczas spotkania prowadzonego przez Monikę Ostrowską reporter zaskoczył wszystkich swoim spokojem i brakiem gry na emocjach słuchaczy.  - Opowieści rzewnych i smutnych o pracy reportera wojennego unikam. Jesteśmy na wojnie w sytuacji uprzywilejowanej. Zawsze mamy dokąd wrócić i mamy środki, żeby wrócić – mówił. Zapytany o to, czy brał kiedykolwiek w czasie pobytu w kraju objętym działaniami wojennymi środki uspokajające czy nasenne odpowiedział: „Nie. Tylko raz konsultowałem się z psychologiem po stresowej sytuacji w Syrii”.

W pracy reporterskiej Paweł Pieniążek koncentruje się na przeżyciach ludzi żyjących w warunkach wojny, nie na analizach przebiegu działań wojskowych czy geopolitycznych prognozach, wobec których jest sceptyczny. Taka jest też jego „Wojna w moim domu” – opowiada historie wojennej codzienności 11 cywilów z Afganistanu, Górskiego Karabachu i Ukrainy.

W Opolu mówił o tym, że wojna zbliża się i rozpoczyna niepostrzeżenie. – Czasem trudno ludziom nawet uwierzyć, że ona już jest. Ona rośnie jak trawa. Strzyżesz trawnik i nie zauważasz, kiedy trawa znowu urosła –mówił. Opowiadał też  o tym, że ludzie często ryzykują życie, by… zostać w swoim domu. – Choć my bardzo dużo mówimy o tych, którzy wyjeżdżają za wszelką cenę – dodał.

Podkreślał też, że bardzo trudno jest ocenić liczbę cywilnych ofiar wojen. – ONZ stara się prowadzić te statystyki, ale one są niepełne. Niektórzy mówią nawet o stu tysiącach ofiar w samym Mariupolu, a inni, że jest ich tam jeszcze więcej – mówił. Podkreślał mocno, że perspektywa opowiadania o wojnie z punktu widzenia „zwykłego” człowieka jest mu najbliższa, bo wtedy daje odbiorcy szansę zrozumienia sytuacji ludzi w kraju objętym wojną.

- Ogromny problem dzisiejszego opowiadania o świecie polega na tym, że jest on bardzo często skupiony na suchych faktach. Kiedy otrzymujemy informacje, że doszło do jakiegoś zamachu i zginęło w nim kilkadziesiąt osób, to jest to po prostu statystyka. Ona jest smutna, ktoś się może nią przejąć, ale ona zupełnie nic nie mówi. To jest wiedza abstrakcyjna – mówił Paweł Pieniążek.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..