Ja ci dam babcię!

Człowiek wyzuty z rodzinnego dialektu traci coś ważnego. To nie znaczy, że musi koniecznie mówić tak, jak mówili jego przodkowie.

Ksiądz Józef Tischner powtarzał, że jeśli jakiejś prawdy nie da się wyrazić po góralsku, to nie jest to prawda. Papież Franciszek kilka razy mówił o "języku domowym", dialekcie rodzinnym. Że tylko w tej mowie domowej można przekazać wiarę. W naszej diecezji jeszcze całkiem sporo ludzi - tak myślę - pamięta, jak często abp Alfons Nossol mówił o "języku serca", czyli wyniesionym z domu (to ten język, w którym się liczy, przeklina i spowiada - tłumaczył). I sam mówił publicznie i mówi nadal z tym własnym, niepowtarzalnym śląskim akcentem. Co notabene nie zawsze było rozumiane jako wartość, ale nawet jako jakiś feler... Bp Andrzej Czaja też dość często pod koniec Mszy św. mówi po śląsku.

Im więcej mam lat, tym lepiej - tak mi się przynajmniej na stare lata wydaje - rozumiem wagę i głębię powyższych prawd. Człowiek potrzebuje zakorzenienia, a mowa jest jego wyrazem najważniejszym. Człowiek wyzuty z rodzinnego dialektu traci coś ważnego. To nie znaczy, że musi koniecznie mówić tak, jak mówili jego przodkowie. Czasem wystarczy, że powie jedno słowo, że rozumie mowę rodzinną, "język serca", nie wyrzeka się ich. Jo nie godom ani nie rzondza, ale jak słyszę śląską mowę, jest mi dobrze. A nawet więcej niż dobrze - bo zakorzenienie, mowa domowa daje poczucie bezpieczeństwa, bycia u siebie i bliskość własnej tożsamości.

To są kwestie oczywiście rozległej natury, a ich całości nie obejmie żaden felieton w "Gościu". Ale nie są to rzeczy marginalne. Powiedziałbym nawet, że w dzisiejszych czasach nabierają wagi. Chcemy czuć się sobą i u siebie w świecie, którego zrozumienie wymyka się najtęższym umysłom i w którym czujemy się obco. A może nawet zagubieni. Jakby wyrzuceni w przestrzeń daleką od tego, co znane, bliskie, domowe.

Pani Magda z Kotulina, którą spotkałem kilka dni temu, poprosiła, żebym jednak napisał, że ona "rzykała", a nie "modliła się". "Bo to niepodobne do mnie, żebym tak mówiła" - napisała mi. I ja się bardzo ucieszyłem, że poprosiła o tę zmianę. Bo dzięki poprawce jesteśmy bliżej prawdy, bliżej rzeczywistości.

Mowa rodzinna może nawet okazać się narzędziem bezpieczeństwa i realną obroną. Inna historyjka, też sprzed paru dni. U pewnej pani o godz. 22.17 dzwoni telefon stacjonarny. Pani podnosi słuchawkę. "Babciu, tragedia, miałem wypadek, potrzebuję pomocy, pożycz mi 20 tysięcy złotych...". Telefonujący nie zdążył dokończyć swojej narracji. "Ja ci dam babcię! Ty oszuście jeden! Już dzwonię na policję!". Krótki dźwięk rozłączającego się rozmówcy. Do tej pani wnuki zawsze mówią "oma". I finito, nieszczęsny oszuście "na wnuczka".

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..