Był robotnikiem, który odmówił służby wojskowej i przysięgi na wierność Hitlerowi z przyczyn religijnych. To samo zrobił Austriak Franz Jägerstätter - dziś błogosławiony Kościoła katolickiego, męczennik. Obaj zostali ścięci.
Odkąd przeczytałem tę informację, zamieszczoną 16 września na prowadzonej przez pasjonatkę lokalnej historii Monikę Twardoń stronie "Apokalipsa w Raszowej" (TUTAJ), nie mogę spać spokojnie.
August Woznica, robotnik pochodzący z Raszowej (dekanat Leśnica), ur. w 1897 r., mąż Gertrudy (z domu Gross), syn Thomasa i Hedwig (z domu Krafczyk), 7 czerwca 1940 r. został ścięty gilotyną w berlińskim więzieniu Plötzensee. 3 maja 1940 r. wyrokiem Sądu Wojskowego Rzeszy w Berlinie został skazany na śmierć. W Księdze Zmarłych Miejsca Pamięci Plötzensee (utworzonego na miejscu części dawnego więzienia, a dokładniej w baraku, gdzie znajdowała się gilotyna i uśmiercano skazanych) o Auguście Wosnizty (w tym miejscu stosuję się do pisowni niemieckich dokumentów, na pomniku ofiar II wojny światowej w Raszowej nazwisko jest zapisane jako "Woznica" i tego zapisu się trzymam w dalszym ciągu tekstu) zapisano słowa, które nie dają mi spać: Nach Beginn des Zeiten Weltkrieges wird er zur Wehrmacht einberufen und verweigert aus religiösen Gründen den Dienst an der Waffe und den Eid auf Hitler - "Po wybuchu II wojny światowej został powołany do Wehrmachtu i z powodów religijnych odmówił służby w wojsku i złożenia przysięgi wierności Hitlerowi".
M. Twardoń opisuje też miejsce uwięzienia skazanych na śmierć w Plötzensee, ostatnią noc, sposób egzekucji, los ciała i okrutne administracyjne procedury po śmierci, którymi dodatkowo karano rodzinę.
- Na Augusta Woznicę trafiłam, przeszukując archiwa berlińskie dotyczące mieszkańców Raszowej. Niczego więcej nie udało nam się, jak na razie, ustalić - mówi M. Twardoń. Nie ma nawet pewności, w którym domu mieszkali Woznicowie przed wojną. Wtedy była to Coselerstr. 71. Dziś jest to ul. Góry Świętej Anny. Pod numerem 71 znajduję opuszczony stary dom za zamkniętą bramą. - Po wojnie zmieniano tutaj numery domów, więc to na pewno nie jest ten sam numer - mówi Piotr Smykała, znany lokalny historyk powiatu strzeleckiego, który jest w trakcie pisania książki o historii Raszowej.
W artykule o A. Woznicy M. Twardoń napisała ostrożnie: "Był jednym jedynym w szerokiej okolicy mężczyzną, który odważył się odmówić służby wojskowej". Myślę, że ta okolica jest bardzo szeroka. Na pewno w Raszowej Woznica był osamotniony w swoim wyborze, który był dobrowolnym skazaniem się na śmierć. Wprowadzone na początku II wojny w Niemczech "Rozporządzenie o wojennym specjalnym prawie karnym" przewidywało stosowanie kary śmierci w stosunku do żołnierzy, którzy odmówili służby wojskowej, powołując się na przekonania religijne lub wolność sumienia.
Jak dotąd, nie wiadomo więcej o A. Woznicy. Nie miał z żoną Gertrudą dzieci. - Nic o nim nie było wiadomo, nic się nie mówiło - słyszałem od kilku mieszkańców Raszowej podczas wspomnienia ofiar II wojny światowej i Tragedii Górnośląskiej w ubiegłą niedzielę (16 listopada) w Raszowej.
Wiadomo natomiast, że bardzo podobna była historia Franza Jägerstättera, austriackiego rolnika, który za odmówienie z tych samych, religijnych powodów służby wojskowej podczas II wojny światowej w niemieckim wojsku został skazany na śmierć i zgilotynowany 9 sierpnia 1943 roku. W 1997 r. rodzima diecezja Jägerstättera - Linz - rozpoczęła jego proces beatyfikacyjny jako męczennika. 10 lat później papież Benedykt XVI wydał dekret uznający go za błogosławionego.
Woznica dzielił ten sam los, co bł. Jägerstätter. Zapłacił cenę życia za swoje przekonania religijne, za wiarę w Chrystusa, która nie pozwoliła mu służyć dyktatorowi i zbrodniczej ideologii. Czy kiedykolwiek będzie beatyfikowany? Twórcy poruszającego misterium "Zalycki. Esej na cztery głosy" w Raszowej zdawali się nie mieć wątpliwości, że już nim przecież jest.
"Stołech kole innich skazanich na śmierć. Żołdyn z nołs nie chioł służyć Hitlerowi. Bołech se. Fest se bołech. Jak poradzi se Gertruda? Mój Vater, moja Muter. Jak bydom żyć, tam w Raszowi? Kedy se dowiom, że mie już niy ma? Co bydzie dali? Co bydzie? Kludziyli mie we dwóch. Widziołech nieobecni wzrok kata, szubienica i koszyk, do kerygo potym wrajzili moja głowa. Chwili przed ścięciem nie pamiętom. Możno żech zymdloł? Naroz zrobiyło se ćma. Za chwila widziołech plac więzienia Ploetzenhof choby z góry. Moja głowa leżała meter od reszty ciała. Widziołech to abo mi se yno zdało? Nogle ktoś chycioł mie mocno za rynka. Jezusiczku, to Ti?" - czytał prof. Zbigniew Kadłubek wykreowaną literacko "opowieść Augusta Woznicy" o ostatnich chwilach na ziemi.
August Woznica, robotnik z Raszowej (gm. Leśnica), nie potrzebuje tytułu błogosławionego. To my potrzebujemy świadectwa, że wiara i wierność sumieniu, które sprzeciwiają się morderczym ideologiom i zbrodniarzom dyktatorom, jest drogą błogosławionych.
Ul. Góry Świętej Anny w Raszowej, przy której mieszkał August Woznica.
Andrzej Kerner /Foto Gość