Nowy numer 13/2024 Archiwum

Przypowieść (prawdziwa) o słupie

„Czy to nie nadzieja? Że nie wszystko musi się zawalić?”

Trzeba by odetchnąć od wielkich tematów, pomyślałem. I pojechałem przejść się gdzieś, byle niedaleko od domu. A że po czeskiej stronie granicy mam góry, to tam się wybrałem. Duża hala z widokiem na pobliską dolinę i dalej aż na polską stronę. Przysiadłem na skraju drogi. Widok pełen szerokiego oddechu, spokoju, cisza wokół. Za plecami usłyszałem „Dobrý den!” Brakowało tego czeskiego zaśpiewu, odpowiedziałem więc po polsku. Dzień dobry! „Można?” – zapytał się i przysiadł na pniaku. „Patrz pan, te słupy! Jeden w jeden równe, proste do pionu, dobrze zapuszczone, kabel wyszpanowany jak trzeba”. To pan z telekomunikacji? – spytałem. „Nie, ale nauczyłem się doceniać takie szczegóły. Codziennie dwa razy mijałem przewrócony słup. Obsunął się po brzegu takiej rzeczki i był coraz to niżej”. – A druty? – wyraziłem wątpliwość. „Widać solidne, bo nie strzeliły, a i ludzie sygnał w telefonie i neostradzie mieli”. – To dobrze – zauważyłem. „Odwrotnie, panie kochany, odwrotnie. Te panienki z końca druta, co zgłoszenie przyjmowały, miłe, czemu nie, ale ponoć radziły poczekać, aż sygnału nie będzie. Ale był”. – I nikogo innego to nie obchodziło? „Czemu nie, była straż miejska, zdjęcia robili. Był burmistrz, zapisał sobie. Była później policja, bo to zagrożenie zdrowia i życia obywateli. A słup se leżał, obsuwał się powoli, a wszyscy mieli nadzieję, że te kable popękają w końcu”.

Umilkł, ja też. W pięknym krajobrazie coś zgrzytnęło. Długo siedzieliśmy patrząc w bezkresną równinę przed nami. I na ten równiutki rząd drewnianych, spiętych kablem słupów. Szpecą trochę okolicę, ale ich widok nie drażni. Tamten wiszący na kablach słup musi, tak sobie wyobrażałem, ludzi denerwować. A może się przyzwyczaili? – pomyślałem. Zapytałem więc: Jak długo ten słup leży, tydzień? Dwa? „Panie, coś pan, z Monachium przyjechał? Ale po pierwsze – słup już stoi! Przedwczoraj przyjechali, wkopali dwa nowe. Wczoraj druga ekipa przewiesiła kable i Francja-elegancja. No wie pan, Orange, Francja. A po drugie – jak długo leżał, niech pan zgaduje!” Doszedłem w licytacji do sześciu tygodni, facet w końcu machnął ręką i przerwał mi: „Trzynaście miesięcy! Ponad rok! Ale wie pan? Leżał, pies go wąchał. Ale że stoi, że jest jak ma być – czy to nie nadzieja? Że nie wszystko musi się zawalić?”

Poszliśmy każdy w swoją stronę. Zacząłem się zastanawiać, ile telefonicznych słupów stoi w Polsce. Milion? Jeden przypadek na milion? Nieprawdopodobne. Takich słupów jest na pewno jeszcze kilkanaście i może dłużej leżą. Dlaczego w tym naszym pięknym kraju, nie aż tak biednym, by nie stać nas było na kilka nowych słupów, taka niepojęta niewydolność? I żeby tylko o te słupy chodziło. A drogi? A koleje? A szkoły? A szpitale i przychodnie? Nawet rowy i rzeki... Czy to tylko od prywaty i bezmyślności rządzących zależy? Czy nie także od lenistwa i obojętności wielu ludzi w tej całej społecznej piramidzie, która z tego wszystkiego stanęła na głowie, czyli czubkiem w dół? Wpadłem w taki trochę melancholijny dołek. I wtedy wróciły słowa przygodnego znajomego: „Czy to nie nadzieja? Że nie wszystko musi się zawalić?”

PS. Po kilku dniach pojechałem do wioski, której się domyśliłem z opowieści. Znalazłem nad rzeczką dwa świeżo wkopane słupy, opis się zgadzał, historia pewnie prawdziwa. Czy to nie nadzieja?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy