Nowy numer 13/2024 Archiwum

Co daj, Boże. Amen!

Zgasił nas jeden z kolegów: "Chłopy, wy nie wiecie, że każdy ksiądz to zabity indywidualista? Ile miesięcy taki czteroosobowy team wytrzyma?".

Czas prymicji się skończył. Teraz w diecezjach czas przydziałów księży do parafii. Nieliczni na emeryturę. Inni zostaną proboszczami – pierwsza taka ich misja. Niektórzy obejmą inne parafie. Wikarzy przeniosą się gdzie indziej dla zdobywania nowych doświadczeń. A nowo wyświęceni obejmą pierwszą posadę. Samo życie. Jednak oprócz księży są parafie. Od wielotysięcznych po maleńkie. Powiedzmy że od 400 dusz do 20 tysięcy. Od ludnych centrów, po zapomniane "za górami, za lasami". Czasem cały dekanat ludnością równy jednej parafii.

Ktoś zapyta, co taki proboszcz na 400 duszach ma do roboty. Dobre pytanie. Tyle że można je dopełnić lepszym: "A z czego on ma żyć?". A między oboma pytaniami wiele innych problemów. Najpierw problemów ludzi zwykle zostawionych samym sobie. A potem i proboszcza, pewnie też zostawionego samemu sobie. Bo my, zwłaszcza w małych parafiach, możemy być samorządni, ale musimy też być samowystarczalni. Już słyszę pomysł: zlikwidować taką parafijkę i przyłączyć do sąsiedniej. Byliście w takiej wioseczce? Widzieliście zadbany i wypieszczony kościół? Szkoły już dawno nie ma, a teraz i ksiądz tylko z doskoku? Każde z tych pytań (i sporo innych) ma swoją wagę. Niektóre w lokalnym kontekście są nawet drastyczne. Lepiej więc udawać, że pytań i problemów nie ma.

Ładnych kilka lat temu, gdy w dekanacie była wizytacja, usłyszeliśmy od biskupa: "Nie straszcie ludzi łączeniem parafii". Uwaga ta wynikła pewnie ze spotkań z radami parafialnymi. Tyle że nie straszymy. Ludzie sami widzą, jak wyludniają się wioski, znikają szkoły, padają sklepy, podziewają się biblioteki, ledwie dyszą świetlice, wiejskich przychodni prawie wcale nie ma, apteki już tylko w mieście. Rozumieją, że parafialna sieć też się skurczy. I pewnie tak będzie, bo skoro roczniki młodzieży mniejsze, to i studentów będzie mniej – także tych na teologii.

Widziałem przed laty, jak to kurczyło się w diecezjach niemieckich. Tam też wyludnienie (Turków jako parafian liczyć nie można). Spadek liczby młodych księży był katastrofalny – u nas wciąż jest bez porównania lepiej. Ale tam przygotowano swego czasu wizję łączenia parafii z uwzględnieniem planów remontów i utrzymania plebanii. Innymi słowy – jeśli w jakiejś parafii ma w przyszłości księdza nie być, to w plebanię nie należy inwestować. Ostro, ale po gospodarsku. W jakiejś mierze taka wizja jest w niektórych przypadkach potrzebna i w Polsce. Na pewno nie jako powszechna, ale jednak brana pod uwagę.

Kiedyś w gronie kolegów rozmawialiśmy o innej, a przecie pokrewnej sprawie. Otóż, wspólna plebania, na której mieszka trzech–czterech księży. Obsługują, powiedzmy, pół dekanatu, współpracując ze sobą. Z jednej strony oszczędność na "etatach" – bo wspólnie mogą więcej, nawet urlop sobie wykroją. Z drugiej strony wspólny dom wyjdzie taniej w utrzymaniu niż kilka plebanii. Tak o tym rozmawiamy, wszyscy przytakują. Aż zgasił nas jeden z kolegów: "Chłopy, wy nie wiecie, że każdy ksiądz to zabity indywidualista? Ile miesięcy taki czteroosobowy team wytrzyma?". Odpowiedź była krótka: "Do Popielca". Salwa śmiechu i wizja padła. Ale jej realizacja byłaby ważkim elementem nowej ewangelizacji. A sam pomysł nie jest nowy, w historii Kościoła już takie rzeczy bywały. Może i nas warunki życia do tego zmuszą? Co daj, Boże.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy