Zaczęło się od pierwszego wpisu na blogu. Nie! Zaczęło się od zgubienia szlaku między pierwszym a drugim znakiem muszli.
A może zaczęło się znaczenie wcześniej. Jedno jest pewne książka, która w wyniku tego wszystkiego powstała, jest nietuzinkowa. Przyzwyczaiłam się, że na półkach w księgarniach jest coraz więcej przewodników i poradników o Camino czyli o Drodze św. Jakuba, którą w średniowieczu przemierzały rzesze pielgrzymów. W nich mnóstwo szczegółów, wskazówek, zdjęć, map.
Tych rozmaitych książek i albumów przybywa i przybywa, bo w ostatnich dwóch dekadach z roku na rok na nowo rośnie zainteresowanie wędrówką w kierunku hiszpańskiego Santiago de Compostela.
Wygodne buty, cały dobytek w plecaku, żółte muszle i w drogę. To wciąga. Za tym się tęskni. Zapewniam! Bakcyla złapał również proboszcz z Kolonowskiego. Mówi mi, że nie o nim mam pisać, ale o Camino. Ale jak tu nie wspomnieć o autorze, który jak tylko zaczął spisywać swoje refleksje z wakacyjnej pielgrzymki jakubowym szlakiem, tak wciąż zaznacza, że rok 2013 czeka i ma nadzieję, że św. Jakub znów go będzie u siebie chciał.
Ten proboszcz zrobił rzecz wartą docenienia, tak opisał Camino, że czytelnicy książkę połykają. Jak sami mówią, kiedy literki „ks.” pojawiają się na okładce, to nie bardzo są zainteresowani czytaniem. Spodziewają się czegoś mocno uduchowionego, poważnego. Tymczasem „Camino. Śladami Świętego Jakuba” nie pasuje do tych szufladek. I dobrze, bo jak sam autor podkreśla, w codzienności określają nas pełnione funkcje, piastowane stanowiska, wykonywane zawody. A na Camino wszyscy są równi. Każdy jest po prostu pielgrzymem.
I wcale nie chodzi o to, by koniecznie wybrać się do Hiszpanii i tam pokonywać Camino, nie chodzi nawet o to, by chodzić szlakami wytyczonymi na Opolszczyźnie, ale chodzi o to, by inaczej spojrzeć na życie, które jest naszym Camino ku wieczności. Właśnie to odnajdziemy w kilkunastu refleksjach ks. Piotra, który podkreśla, że cudem Camino jest przede wszystkim człowiek.
Na Camino człowiek nie wymaga, ale jest wdzięczny. Raduje się małymi rzeczami... świeżą bagietką, prysznicem, wspólną piosenką, ciszą, niższym krawężnikiem, czy tym, że zaśnie przed innymi i ominie go nocna orkiestra symfoniczna. Tak, o chrapanie chodzi. Stąd zatyczki do uszu to podstawa.
Na Camino człowiek spotyka się z innymi ludźmi – tak twarzą w twarz, a nie mailem czy sms-em. Cele osiąga małymi kroczkami, których stawianie nieraz wymaga od niego wiele siły.
I tak na koniec fragment książki, który przypomniał mi jeden z poranków. Wiecie, czym jest poranne mistrzostwo świata? Ks. Piotr wyjaśnia to dość obrazowo – mistrzostwem jest wyjście z sali, gdzie śpi czterdzieści osób, nikogo nie budząc, czyli po ciemku wyczołgać się ze śpiwora, ubrać, pokonać tor przeszkód między piętrowymi łóżkami, plecakami, butami czy zwisającymi z łóżek rękami albo ręcznikami. Kto tego nie przeżył, może się dziwić, ale może też sięgnąć po najnowszą książkę o Camino. Po lekturze będzie się czuł, jakby był tam na hiszpańskiej ziemi, jakby padał z wycieńczenia po podwójnym odcinku, podziwiał osła czy odbijał się od zamkniętych drzwi baru w godzinie sjesty. Tu motyl, tam piękny widok, tu zakochani razem w drodze, tam dziewczynka, gubiąca kolejną parę skarpetek. Drobiazgi, drobiazgi, drobiazgi. Czy dostrzegamy je w codzienności? Cieszymy się nimi?