Dwa kolejne marcowe popołudnia rzuciły mnie do Naroka i Głuchołaz. Choć te miejsca dzieli ponad 70 km, były to dwa spotkania, które ułożyły się w jedną całość. Tę całość nazywamy życiem.
Okres Wielkiego Postu to czas rekolekcji parafialnych, wspólnotowych, indywidualnych. I od Środy Popielcowej tak jest w naszych parafiach, domach rekolekcyjnych. Zbliżają się choćby rekolekcje dla kobiet w nyskim domu formacyjnym, gdzie trosce o piękno duszy będzie towarzyszyć troska o piękno ciała, w którym ta dusza mieszka. Ale w rekolekcjach przecież nie o formę chodzi, ale o zwrócenie się ku Bogu, ustawienie Go z powrotem na pierwszym miejscu.
Dlaczego wspominam Narok i Głuchołazy? Bo tam – choć to nie rekolekcje – można przeżyć rekolekcje. Dorota i Piotr żyją dla swojej nastoletniej córeczki, którą dotknęło czterokończynowe porażenie mózgowe. Są pogodni, uśmiechnięci, kochają życie, marzą o cudach. Kto jak kto, ale oni mieliby na co narzekać. A nie narzekają. Kiedy dopytuję, skąd ten optymizm, radość z dnia dzisiejszego. Odpowiedź jest krótka. Od Boga. Dla nich najważniejszy jest Bóg, miłość i to, że mają siebie nawzajem.
Nie tylko Piotr i Dorota. Kiedy rozejrzymy się wokół, odnajdziemy wielu ludzi, którzy mimo ogromnych trudności, a nawet życiowych tragedii, żyją pełni pokoju i radości. Często patrzymy na nich z boku, w duchu dziękując, że nas nie dotknęło takie nieszczęście, a może warto do nich podejść, z nimi porozmawiać? Gwarantuję, że ta rozmowa może być dobrymi rekolekcjami, choć nie-parafialnymi, to jednak skutecznymi.
I jeszcze Narok. To niby całkiem inna sprawa. Młodzieżowy teatr parafialny, prowadzony przez miejscowego proboszcza, z roku na rok sięga po kolejne sztuki teatralne, które budzą w widzach uśpione pytania. Tym razem zagrali „Furie” Marcina Szczygielskiego. I to, co nasuwa się przede wszystkim, to pytanie, czy kiedyś nie przyjdzie czas, że będziemy żałować, że baliśmy się żyć?
Te spotkania nie są tradycyjnymi rekolekcjami, a jednak coś z rekolekcji mają.