Wolontariat jest po to, aby sieć ludzkich powiązań stawała się ściślejsza.
Łukasza nie widziałem od ładnych paru lat. No bo mieszka z rodzicami w odległym mieście. Przyszedł z narzeczoną po metrykę. Rozmawiamy o różnościach, wspominamy. Zapytałem, gdzie się poznali. „Gdzie? W Czerwonym Krzyżu. Na wolontariacie”. No i opowiadają. Wolontariat, Czerwony Krzyż – zatem pomoc różnym ludziom w różnych sytuacjach. Pomoc, służba, praca bezinteresowna. Bezinteresowna? Jak to? Przecież żyć z czegoś trzeba. No to jedna praca, żeby żyć. I ta druga, żeby być. Ani Łukasz, ani Jagoda tego określenia nie użyli. Ale to chyba najlepsze streszczenie ich opowieści. Swoje lata już mają (godzinę temu wypisywałem metrykę, wiem) i swoje widzenie świata też. Śmiejąc się, mówi Łukasz o ojcu – z pełnym jednak szacunkiem. Mówi o powracających pytaniach taty, co oni z tego całego wolontariatu mają. „Siebie, tato, mamy, czy to mało?”
Aż któregoś dnia pojawił się problem. Problem ważył 18 ton i mógł kosztować kilkaset tysięcy. Ojciec – kierowca – zostanie obciążony całą kwotą sypkiego ładunku. Do końca życia nie spłaci. Chyba że... „Tato, nie martw się, damy radę”. Jeden telefon, który uruchomił łańcuch pomocnych rąk i dobrych serc. Czternastu przyjaciół z wolontariatu, kilka godzin, osiemnaście ton zostało ręcznie oddzielone i wiaderkami przeniesione. Zmieszanego ładunku zostało niewiele. Transport uratowany. Wszystko uratowane. „Tato, czy nie wiesz czasem, po co ten cały wolontariat?” Jagoda dodaje: „Widzi ksiądz, mamy siebie i dużo więcej”.
Gdyby tak więcej wolontariatu na różnych odcinkach społecznego życia... Wolontariat nie jest po to, by zastąpić pracowników (i obniżyć koszty takiej czy innej agendy). Wolontariat jest po to, aby sieć ludzkich powiązań stawała się ściślejsza. Aby nie było w niej tych ogromnych dziur, które rozdzierają społeczeństwo i czynią z niego bezładny tłum mijających się obojętnie albo i wrogo ludzi. Wolontariatem nie załatamy systemowych braków naszego społecznego życia, złagodzimy je tylko. Społeczeństwo jednak zyska ludzi ofiarnych, zaangażowanych, widzących dalej niż szpaler iglaków odgradzających posiadłość od reszty świata. Takich ludzi jest sporo. I nie tylko w zorganizowanych strukturach wolontariatu. Sporo – ale chyba stanowią „mniejszość narodową”. Poza tym wydaje się, że niejednakowo wygląda rozkład tych społecznikowskich sił w naszej Ojczyźnie. Dlatego i regiony, i okolice tak bardzo różnią się od siebie. Potrzeba więc wolontariuszy działających na rzecz rozwoju wolontariatu. A może dla równowagi wobec partii politycznych lecz antyspołecznych powołać by partię wolontariuszy? Wiem, to przypomina przysłowiowe kwadratowe koło. Ale może akuratnie? Absurdy antyspołecznego społeczeństwa jakoś leczyć trzeba. To znaczy, nie „jakoś”, trzeba leczyć skutecznie. Abyśmy wszyscy mieli siebie i więcej. A do sejmu to wybierajcie tylko sprawdzonych wolontariuszy! Takich, którzy będą gotowi na Wiejskiej pracować za najniższą krajową. Wolontaryjnie.