Zajmijcie się prawdziwymi, uwierającymi problemami, które dotykają tysięcy zwyczajnych ludzi.
Nie prawcie mi dyrdymałów o równym traktowaniu, o tolerancji, o prawach człowieka (w tym dziecka). Wyrażam się delikatnie, jak przystoi księdzu na katolickim portalu. Choć świerzbi mnie język i palce na klawiaturze, by napisać: przestańcie...! Wiem, to nie mój styl pielęgnowany od wielu lat. Ale z czasem nawet ludzie pokoju ocierają się o krawędź irytacji. Powód? Natknąłem się na innym niż mój portal miejscu na straszny, wydawać by się mogło druzgoczący problem w jakiejś szkole (bez wskazań, nie sprawdzałem informacji). Właściwie w szkolnej stołówce. Wśród wypisanych zasad kulturalnego zachowania się w stołówce na pierwszym miejscu było przypomnienie o modlitwie przed i po jedzeniu. I problem. „Bo jak będą wśród uczniów ateiści?!” No to powiedzą koleżankom i kolegom „smacznego”, uśmiechną się i tyle. Fundacja Helsińska ma problem i „ręce jej opadają”. Ministerstwo Edukacji też. I jeszcze inne agendy też pewnie problem mają. Ja też mam problem. Duży, ogromny, tak wielki, że ani ministerstwo, ani fundacje takie czy inne zobaczyć go nie mogą.
Otóż w szkole, w której przepracowałem wiele lat, takiej tablicy nie było, nie ma i nie będzie. Z całą stanowczością twierdzę, że nie będzie. Choćby nawet biskup przysłał tu proboszcza fundamentalistę. Nic nie wskóra. Takiej tablicy, z przypomnieniem o modlitwie nie będzie. Powód niezwykle prosty – szkoda, że ministerstwo ani przeróżne fundacje nie wiedzą. Otóż w naszej szkole stołówki po prostu nie ma! Niechby ministerstwo odtajniło dane i przyznało ile szkół w Polsce nie ma stołówki, ile szkół nie ma sanitariatów na miarę przynajmniej „późnego Gomółki”, a zatrzymało się na etapie przedwojennego premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego. Jego drugie imię przetrwało w nazwie popularnej kiedyś budowli zwanej sławojką. Na podwórku naszej szkoły coś takiego, choć doskonalszego (bo murowanego) jeszcze stoi, choć przyznaję, że już używane nie jest. Bo mamy sanitariaty, z umywalkami, a jakże. Tyle, że budynków jest dwa, a sanitariaty w jednym. Dzieciaki w razie potrzeby muszą w słońce, także w śnieg, mróz czy zawieruchę przez podwórko gonić. Do sławojki miały bliżej. Z tego co wiem, nasza szkoła wcale nie jest na końcu listy cywilizacyjnych udogodnień, które należą się dzieciom jak psu buda.
Moi kochani i szanowni obrońcy praw dziecka, ateisty, geja i wszystkich innych ludzi doświadczonych przez los i bliźnich. Zajmijcie się prawdziwymi, uwierającymi problemami, które dotykają tysięcy zwyczajnych ludzi. Wy często nie wiecie ile kosztuje kilo życia. Nie znacie smaku dojazdów na głodno, często na zimno i mokro do szkoły i powrotów do domu. Opowiadał mi kolega proboszcz. Z okna plebanii widzi przystanek autobusowy. Zima, mróz, jest godzina 9 – a więc czas drugiej lekcji. Dzieciaki czekają. Dzwoni do ich szkoły z pytaniem, czy autobus przyjedzie, czy mają iść do domów. „Aaa! To oni jeszcze nie przyjechali?” Miał wyrzuty sumienia, że sklął sekretarkę. Ale ja mu się nie dziwię. Mówiło się kiedyś, że są dwie Polski – „A” i „B”. W wielu obszarach życia doszliśmy już do połowy alfabetu. No, niechby urzędnicy od równego traktowania (a są tacy w Rzeczypospolitej, są na naszym garnuszku) spróbowali nas przesunąć przynajmniej na trzecią pozycję. Czy za dużo chcemy?