Wspólna wyprawa ze swoim księdzem czy katechetką - to dopiero podróż odkrywców.
Felieton dedykuję wypróbowanym towarzyszom wakacyjnych wypraw w Nieznane
Mam takie zdjęcie sprzed kilku lat – słońce, las, po gałęziach widać lekki wiatr. Idzie gromadka dzieci i młodzieży. Na czele siwy, starszy pan. Idą na Wielką Sowę. On zna mapę, oni znają swego przewodnika. Dla mnie ten utrwalony na zdjęciu moment ma znaczenie wręcz metafizyczne. Ilustruje potrzebę światła, potrzebę wspólnoty, potrzebę przewodnika. Nie tego od turystyki za ileś na godzinę. Bo bywają przewodnicy i bywa Przewodnik. Patrzę na tę scenę i zastanawiam się, dlaczego te dzieci idą za mną? Wejdziemy na tę Sowę, będą widoki, satysfakcja niewielka, bo i góra nierekordowa. Dlaczego ja biorę sobie na głowę tę gromadkę, zamiast rozsiąść się na spokojnej polanie i mieć urlop? Na oba pytania nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Gdy z tą moją czeredą rozsiadłem się kiedyś na progu Czarnego Stawu pod Rysami, słyszałem wokoło: „Proszę księdza!” lub: „Siostro!”. To ja nie jestem sam! – ale odkrycie. Takich grup jest więcej, tyle że w takim miejscu zeszło się nas dużo. Oni też idą – wiem, że nie zawsze w tak popularne i superpiękne miejsce, czasem tylko na jakąś Wielką Sowę, Kiczorę czy inną Magurkę. Kryje się za tym pierwotna i fundamentalna potrzeba drogi, światła, nieznanego i przewodnika. Czy to nie zabrzmiało jak echo Ewangelii? Jak transpozycja słów Jezusa „Ja jestem drogą, i prawdą, i życiem”? Czyżby zatem sama taka wędrówka była obrazem ewangelizacji i ewangelizacją? Myślę, że tak. Po długim i męczącym wejściu z przełęczy Okraj na Śnieżkę usłyszałem: „Dziękujemy księdzu za te rekolekcje”. To nie ja wymyśliłem, to osiemnastolatek z zakrystii powiedział.
Przewodnik musi wszystko wiedzieć. Co to za góra? Ile jeszcze? Co będzie na obiad? A co to za kamień? Czy w tym lesie mieszkają trolle? Co to za rzeczka? Myja? A skąd ksiądz to wie? No, i ta wszechwiedząca mapa z kompasem. Wygląda na to, że ważniejsza od niego. Ale on ją potrafi zrozumieć, a to dla większości już wiedza tajemna. Potrzeba tajemnej wiedzy i ludzi „wiedzących” nieobca jest człowiekowi. Dobrze, jeśli chodzi o mapę, lepiej, jeśli chodzi o wiarę. Źle, jeśli chodzi o wróżby, czary, mnożące się na naszych oczach przesądy. Jestem przekonany, że taki bliski, własnymi nogami i wysiłkiem mierzony kontakt z realnym światem jest ważnym przyczynkiem do eliminowania owej złej wiedzy. To zaś jest nie bez znaczenia dla ewangelizacji.
A wieczorem, po powrocie z kolejnej wycieczki – Msza Święta. Czasem w kościele, czasem, gdy daleko, w świetlicy. Przewodnik dalej jest przewodnikiem. Tyle że mapę zamienił na Ewangelię. I jakoś łatwiej mu uwierzyć, gdy dzieli się swoją wiarą – tą tajemną wiedzą ludzi otwartych na świat i Boga. I łatwiej za nim pójść, gdy już nie Śnieżkę wskazuje jako cel, a Wielkie Nieznane, skąd kiedyś przyszedł do świata i ludzi Boży Syn. Duszpasterstwo przez turystykę? Nie. Ale na pewno pożyteczne jego dopełnienie. Nie przez biura podróży, nawet nie przez instytucjonalnie organizowane wakacje z Bogiem. Te zwykle zostają wakacjami. Ale wspólna wyprawa ze swoim księdzem czy katechetką – to dopiero podróż odkrywców.