Do dramatycznego finału daleko, to prawda. Ale problem gdzieś tam za zakrętem jest.
Przed kilku tygodniami miałem taki mały „epizod zdrowotny”. Trafiło się to w czasie niedzielnej sumy – a więc parafianie stali się współuczestnikami zdarzenia. Pomagali proboszczowi z sercem, a co najważniejsze – skutecznie. Od tego czasu wciąż słyszę pełne życzliwej troski pytania o zdrowie. Miłe to, nie powiem. I upewniające, że ksiądz ludziom potrzebny. Zresztą co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Kilkanaście lat jeździłem na wakacyjne zastępstwa do Bawarii, zawsze do tej samej parafii. Nawet nowego proboszcza wprowadzałem w jej realia. Z niekłamaną radością witali mnie, sezonowego duszpasterza. I żegnali na koniec sezonu, dodając do urzędowej wypłaty nieco marek. Od burmistrza ewangelika po małą ministrantkę na filii. Ostatnio ilość wiosek i kościołów z kilku wzrosła tam do kilkunastu. Księży dalej dwóch. Są jeszcze świeccy „referenci pastoralni”, dwoje. Potrzeba księdza musiała się tam zmienić dokładnie tak, jak nazwa jednostki organizacyjnej. Przedtem była to „Rzymsko-Katolicka Parafia...”. Teraz jest „Związek Parafii Rzymsko-Katolickich...”.
Postawiłem kiedyś naszemu biskupowi w czasie wywiadu dla „Gościa” pytanie o to, czy ma strategię zmian sieci parafialnej w diecezji. Odpowiedział, że widzi potrzebę, ale strategii nie ma. Przed kilku laty moje pytanie było nieco przedwczesne. Teraz jednak parafie u nas kurczą się dramatycznie. W ciągu 18 lat w mojej ubyło ponad 25% parafian. No i proporcje wiekowe zmieniły się bardzo. Można problem sformułować drastycznie, pytając, co ksiądz będzie w jednej malutkiej parafii robił i z czego będzie tam żył. Do tak dramatycznego finału daleko, to prawda. Ale problem gdzieś tam za zakrętem jest. Jeszcze inne są uwarunkowania parafii miejskich – maleje liczba wiernych, ale nieproporcjonalnie maleje liczba wikarych. Przy malejącej populacji dzieci i młodzieży załamią się seminaria duchowne i wydziały uniwersyteckie (nie tylko teologiczne). Nowych księży będzie na lekarstwo (i nie tylko księży). Obserwowałem to przed laty w Niemczech. Tyle, że spadek ilości mieszkańców nie był tam tak dramatyczny, jak teraz w Polsce. Ciekaw jestem, jak moi bawarscy parafianie i ich duszpasterze funkcjonują teraz – już nie jako parafia, a związek parafii. Warto by pojechać bodaj na miesiąc, by choć pobieżnie zapoznać się z ich rozwiązaniami, metodami, sposobami. Pewnie nasi biskupi takich obserwatorów wysyłają, bo czas nagli. Obawiam się, że jeśli sami, przymuszeni sytuacją, zaczniemy naprędce wymyślać rozwiązania, to będzie tak, jak z naszymi polskimi pomysłami w innych dziedzinach społecznego i ekonomicznego życia.
I jeszcze jeden wątek. Księża to straszni indywidualiści. Pamiętam wikarego, który proboszczowi powiedział „bo ja na swojej mszy będę...” – nie ważne o jaki detal chodziło. Słowa jednego wikarego odzwierciedlają indywidualistyczną mentalność wielu. A w „związkach parafii”, czy jak to tam nazwiemy, wspólne, zespołowe działanie duszpasterzy stanowić będzie o podstawowej skuteczności ich poczynań. Prawda, że najważniejsza jest łaska Boża i sama moc obecności Jezusa w Kościele. Wszelako nieskuteczne narzędzia mogą skutecznie udaremniać Boże dary. Tyle do zrobienia. Pilnie.