Tydzień temu mimochodem wspomniałem o reklamie. Rozwinięcie tematu podsunął mi niespełna czteroletni Piotruś.
Odwiedziłem, jak zawsze, rodzinę przed chrztem dziecka. Rozmawiamy o trudnej codzienności – praca, zakupy, pomoc socjalna. Standardowy wachlarz problemów. Radzą sobie – to i dobrze. Piotruś podchwycił temat. Śpiewnie wtrącił znane zapewnienie o tym, gdzie codziennie są niskie ceny. Za chwilę informację, gdzie mniej za więcej (czy na odwrót, nieważne). Potem jeszcze coś, czego dobrze nie skojarzyłem. Piotruś pewnie tak. Dokąd on zaciągnie rodziców przy najbliższej okazji? Dokąd pójdzie sam, gdy z zaoszczędzonym piątakiem zechce kupić gumowy smakołyk nadziany chemikaliami? Jasne.
A jak to Piotruś się wyedukował? Też jasne. Z pomocą telewizji, która winna pełnić misję i dlatego czeka na obywatelskie finansowanie. Misję reklamową widać gołym okiem, inne kierunki tej społeczno-narodowo-kulturalnej misji są nie całkiem jasne. Czasem wręcz mętne. Czasem nawet przewrotne. Zatrzymajmy się przy misji reklamowej. Perfekcja. I tu kolejna obserwacja. Dziadek z wnuczką. Taką malutką, jeszcze na rękach. Dziecko przytulone śpi, w telewizji jakiś tam program. Do małej to nie dociera. Przerwa na reklamę. Dziecko pręży się, usiłując obrócić się w stronę telewizora, zaczyna głośno protestować, dziadek obraca się stosownie do oczekiwań wnuczki. Reklamowy spot pochłania uwagę dziewczynki. Słucham tej relacji i wyrażam wątpliwość, czy to nie przypadek. „Nie, proszę księdza, żaden przypadek. Ona tak za każdym razem. Bezbłędnie poznaje nastrój, miękkość głosu, melodię słów. Najbardziej nas dziwi, że nawet jak reklama jest nowa, to reakcja jest typowa. Widocznie w technice reklamy coś jest”. Jasne, że jest. Produkcja reklamowych spotów to nie dzieło przypadkowych operatorów, ale specjalistów od psychologii oddziaływania obrazem, dźwiękiem, melodią, nastrojem. Kilkadziesiąt sekund, bywa tylko kilkanaście, w których trzeba zawrzeć tyle i takich ukrytych bodźców, by rybkę na haczyk złapać. To tylko starzy kawalerowie, tacy jak ja, trochę przewrotni i jeszcze bardziej uparci wyznają zasadę, że jak coś jest reklamowane, to tego pod żadnym pozorem nie kupią (albo do tego czy innego supermarketu nie pójdą).
Przed tygodniem pisałem: „Po co więc o tym wszystkim pisać? Po to, byśmy uświadomili sobie, że staliśmy się jako społeczeństwo niewolnikami”. Reklama – i ta handlowa, i polityczna, jeszcze bardziej obyczajowa służą tworzeniu społeczeństwa niewolników. Człowiek chce być wolny – a z taką łatwością daje się uwieść! I żeby tylko o zakupy chodziło. To tylko pierwsza warstwa, pierwszy krąg zniewolenia ekonomicznego (bo to nieprawda, że taniej), społecznego (niszczenie więzi rodzinnych), państwowego (drenaż zysków przez obce sieci), religijnego (bożek w miejsce Boga), moralnego (łamanie Dekalogu). Lista niepełna, a każdy z jej elementów wymagałby rozwinięcia. Bieda w tym, że niewolnika to nie interesuje. Mało tego – za wroga poczytuje sobie każdego, który z niewoli chciiałby go wyrwać. Tego doświadczył nawet Mojżesz. Jezus także. Gdzie są chrześcijanie?