Czasem metodami urzędniczego nacisku chce się wyręczyć moc Bożej łaski i łaskawości.
Nareszcie jeden z moich dawnych ministrantów ożenił się. Ślub był kościelny. Nie dlatego „nareszcie”, że groziło mu starokawalerstwo, ale dlatego, że tylu młodych ludzi pozostaje w związkach nieformalnych, albo cywilnych. Nieraz korciło mnie, żeby wziąć listy pierwszokomunijnych dzieci sprzed dwudziestolecia i w tabelce zaznaczać ich cywilno-moralny status: kościelny, cywilny, naturalny, dochodzący, rozwiedziony (raz czy więcej), singielski, dziki, rozpustny, homoseksualny... No i jeszcze kolumna „służba życiu”. Nie robiłem jednak takich tabelek. Trochę dlatego, że nie wszystko wiem i potrzebowałbym informatorów – a na to nie pójdę. Trochę zaś dlatego, że boję się prawdy. W wymiarze statystycznym, a jeszcze bardziej w wymiarze spersonalizowanym. Niech oni wszyscy zostaną w mojej pamięci jako te niewinne dzieci. Choć równocześnie z wielu moich wychowanków cieszę się, że dobrze i mądrze, po ludzku i po Bożemu urządzili życie sobie, partnerom i dzieciom.
Zatem – ucieszyłem się, gdy wspomniany dawny ministrant wziął kościelny ślub. Aliści jest w tej radości taki uwierający kamyczek. „Gdybym wiedział, to bym dał sobie spokój”. O czym to nie wiedział? Otóż o tym, że proboszcz ślubnej parafii bardziej papieski niż sam papież (zwłaszcza Franciszek). Jasne, są procedury – prawne i duszpasterskie. Wszystkie określone kościelnym prawem i instrukcjami. Dokumenty, terminy, przygotowanie czyli kurs, poradnia, spowiedź itd. A jeśli na to wszystko, czasem i tak trudne do spełnienia, nałoży się nadgorliwość proboszcza, to można usłyszeć: „Gdybym wiedział, to bym dał sobie spokój”. Powie ktoś, że taka reakcja to oznaka małej wiary owego chłopaka. Nie osądzaj. A czy nadgorliwość duszpasterza mnożącego wymagania nie zawarte w prawie i jego wykładni nie jest ułomnością wiary? Tak, tak. Bo metodami urzędniczego nacisku chce się wyręczyć moc Bożej łaski i łaskawości. Co by nie powiedzieć – to oznaka małej wiary.
Jeszcze inna sprawa, to względność różnych papierkowych poświadczeń. Byłem kiedyś wikarym w dużej miejskiej parafia, gdzie wierni nie znają wikarych, a wikarzy wiernych. Przed ślubem, już w zakrystii, świadkowie dają mi poświadczenie spowiedzi młodych. Podpis... – no, niby mój, ale widzę, że to nie ja go kreśliłem. I cóż? Miałem zrobić sprawę? Ślubu nie udzielić? Na siłę młodych wyspowiadać? Wziąłem kartkę za dobrą monetę. Ale naukę zapamiętałem. Naukę, by niebezpiecznych granic nie tworzyć. Niebezpiecznych dla sumienia, niebezpiecznych dla wiary, niebezpiecznych dla więzi z Kościołem. Ktoś zapyta: a co w zamian? To nie tak. To te granice, zaostrzone wymagania, kolejne zaświadczenia, podpisy i pieczątki są w zamian. W zamian zaufania, w zamian budzenia odpowiedzialności, w zamian za świadectwo osobistej wiary w dobro istniejące w człowieku. Dlatego są niebezpieczne.