One lepiej wiedzą, ile pół bułki kosztuje. I wiedzą, że nawet takie niechciane pół bułki może być pożyteczne. I Bogu potrzebne.
Ulica powiatowej Nysy. Ciepły, słoneczny dzień, dużo ludzi. Ja także. Z naprzeciwka idzie zakonnica, niewysoka, jakby nieśmiało przemyka pomiędzy młodzieżą wracającą ze szkoły. Zatrzymała się i raptownie schyliła ku płytom chodnika. Co jest? – pomyślałem. Po coś sięga. Przechodnie przesłaniają mi widok. Ale... już widzę. Zakonnica podnosi z ziemi połówkę bułki. Takiej zwykłej, białej, przedartej na pół bułki. Ale widzę coś więcej. Ruchy zakonnicy zmieniły charakter. To już nie ta sprzed chwili siostrzyczka niepewna swego miejsca wśród młodych i swobodnie ubranych ludzi, wesołych, roześmianych, idących grupkami. Teraz ona jest królową chodnika. Nie omija nikogo, oni ją omijają. Z bułką w dłoni odchodzi na skraj chodnika, rozrywa ją na kawałki, pieczołowicie, nieomal z nabożeństwem kładzie poza ludzką rzeką. Gołębie już czekają... Boży dar do człowieka nie wróci, ale i nie zmarnuje się. To „ptaki niebieskie” z Jezusowej ewangelii dostały swój przydział pożywienia.
Scena trwała krótko, mniej niż minutę. Kto, oprócz mnie i Ojca Niebieskiego, zauważył epizod? W mojej pamięci wyzwolił on szereg obrazów. Odprawiałem kiedyś mszę w małym klasztorku. Kilka sióstr. Zaprosiły na śniadanie. Nakryte tylko dla mnie. A siostry? – pytam. Wymijająca odpowiedź. Zorientowałem się – gościa przyjęły dobrym śniadaniem, dla siebie mając pewnie tylko chleb, margarynę i herbatę z ogródkowych ziół. Pewnie i bez cukru. „Bo wie ksiądz, cukier to zabija lecznicze właściwości”. A ja dostałem pachnącą kawę i cukier w kostkach. Ani jeść, ani odstawić... Niezręcznie się poczułem.
Inna migawka. Załatwiam coś w sklepie z kościelnym wyposażeniem, za ladą zakonnica. Na odchodnym życzę siostrze smacznego obiadu. Pora obiadowa była. Popatrzyła na mnie takim dziwnym spojrzeniem. „Co ja strzeliłem takiego, siostro?” Wydusiła z siebie, prosząc bym nie mówił nikomu. Minęło wiele lat, nie zdradzam szczegółów. Dwa razy w tygodniu poszczą o chlebie i wodzie, żeby zaoszczędzić na kuchnię dla bezdomnych.
I ostatnie skojarzenie. Siostry odzyskały od miasta, nieistotne gdzie, tak zwaną nieruchomość. Miasto już nie potrzebowało tego, co kiedyś zakonowi zrabowano. Tym bardziej, że budynki były mocno zniszczone. Jak pół bułki na chodniku – niepotrzebne, wyrzucone. W odzyskanych domach miejsce znalazło to, co pierwotnie w nich było i od zawsze było potrzebne – przedszkole, ochronka dla dzieci, różnego rodzaju świetlice, pracownie terapeutyczne, nawet mała noclegownia dla dzieci, które nie mogą nocy spędzić w domu, bo tata czy mama pijani. Wszystko powstało na nowo dzięki ogromnemu wysiłkowi i wyrzeczeniom sióstr. Co one z tego mają? – pytali niektórzy. Osobiście żadna z nich nie ma nic, absolutnie nic. Są szczęśliwe, że mogą służyć dzieciom i społeczeństwu wedle charyzmatu swojego zgromadzenia.
Tylu ludzi, w większości młodych, mijało leżące na chodniku pół bułki. Nie minęła zakonnica. One lepiej wiedzą, ile pół bułki kosztuje. I wiedzą, że nawet takie niechciane pół bułki może być pożyteczne. I Bogu potrzebne, bo On, Ojciec niebieski żywi nawet niebieskie ptaki (Mt 6, 26). A tu ludziom pomóc trzeba.