W ośrodku prowadzonym przez o. Michalika w Bouar w Republice Środkowoafrykańskiej, jest już ponad tysiąc uchodźców.Co godzinę przybywa kilkudziesięciu nowych ludzi, którzy uciekają z wiosek.
Dzisiaj rano (niedziela, 27 października, koniec Tygodnia Misyjnego) odebrałem email z kolejną porcją dramatycznych informacji od o. Piotra Michalika, kapucyna pochodzącego z Kędzierzyna-Koźla. Od dwudziestu lat pracuje w Republice Środkowoafrykańskiej, kraju ongiś niechlubnie wsławionego okrutnymi rządami cesarza Bokassy, a obecnie pogrążającego się w niewyobrażalnym chaosie na skutek kolejnych rebelii. Ledwo kraj wraca do jako takiego spokoju po rebelii SELEKA (muzułmańskiej), która obaliła poprzedniego prezydenta, a już formują się nowe siły rebelianckie. Nasz misjonarz – wraz ze współbraćmi kapucynami, franciszkanami, księżmi fideidonistami, także Polakami - trwa w tym „piekle”. Publikujemy jego list z niewielkimi skrótami.
ak
Bouar, 26 października 2013
W końcu o 21 klapnąłem w swoim pokoju na krześle, wziąłem głęboki oddech i mogę trochę ogarnąć myśli oraz rozprostować zbolałe nogi.
Nasz dom formacyjny św.Wawrzyńca stał się obozem uchodźców wewnętrznych. To kilkaset osób…. Jeszcze godzinę temu wszędzie można było usłyszeć głosy dzieci, kobiet, mężczyzn, płacz niemowląt. Teraz, jak deszcz leje, pochowali się gdzie mogli na noc : niektórzy (szczęśliwcy) w pokojach gościnnych, inni na werandach, na kontenerach (zadaszonych) lub pod nimi (na słupach). Tylko jedną rodzinę widziałem ze swoją plandeką-dachem. A jeszcze sporo ludzi zostało bez dachu nad głową. Jest jeszcze nowa niedokończona kaplica – miejsca tam sporo. Wpuszczam ich tam. Chyba piękna inauguracja świątyni Bożej?
Może jednak zacznę od początku. Gdzieś od tygodnia powiało optymizmem : otwarto bank, FOMAC (żołnierze państw Afryki Środkowej) w sile 200 Gabończyków (do których ma dołączyć jeszcze 300) zrobiło swoją bazę w naszym mieście, funkcjonariusze państwowi dostali pensje za 2 zaległe miesiące (a ile jeszcze zostało do zapłacenia to nie wiem), wodociągi próbowały na nowo uruchomić działalność…. Aż się chciało żyć! Jednak od kilku dni wszyscy mówią o jednym : nowa rebelia chce zdobyć Bouar. Ogłaszano różne daty, ale nic się nie działo. Jednak wielu ludzi zaczęło uciekać ze swoim dobytkiem do buszu (tzn. na swoje pola gdzie mają małe szałasy, w których w spartańskich warunkach mogą jakoś żyć). Z drugiej strony myślałem : nie, to niemożliwe – teraz jak FOMAC ma rozbroić ex-Seleka i wszystkich obcokrajowców (Czadyjczyków i Sudańczyków) odesłać za granicę – to nie ma sensu ich atakować.
Oddziały maszerują w całkowitym milczeniu
Zaczęły się pojawiać kole Żołnierze środkowoafrykańscy OFM Cap Bouar jne niepokojące fakty: cztery dni temu rozeszły się pogłoski, że ex-Seleka rozdają broń muzułmanom, precyzuje się gdzie (koło Zaoro Dana – 30 km od Bouar) jest obóz rebeliantów, ilu ich jest (dużo, schodzą się z różnych stron), kim są (łucznicy – rodzaj samoobrony wioskowej prze bandytami który powstał kilka lat temu do walki z bandami rabusiów grasującymi w buszu, żołnierze FACA - partyzanci utworzeni z armii byłego prezydenta). Ponieważ kolejne daty ataku na Bouar nie były realizowane, po chwilach wahania i pytaniach innych o zdanie zdecydowałem się jednak realizować zaplanowany na ten weekend wyjazd do Dongue Yoyo (20 km od Bouar) na formacje odpowiedzialnych za chóry kościelne (na Mszach tu nie ma organów tylko chóry). W piątek o 15 wziąłem 2 formatorów z katedry (Jan Bosko i Rufin) i w wioskach przez które przejeżdżałem zabierałem kolejnych odpowiedzialnych chórów (Bartłomieja i Virginię, Gilberta, Rosine). W Dongue Yoyo czuć było dziwną atmosferę – wielu ludzi opuściło wioskę. Mówią że w Zaoro Dana nie już ma nikogo, w Kela Doukou (wioska kolo Zaoro Dana gdzie jest wielu muzułmanów) - muzułmanie też pouciekali. Boją się że nowa rebelia będzie się na nich mściła za zbrodnie Seleka (muzułmańska rebelia). Podejmujemy decyzję, że mimo wszystko robimy formację. Mimo, że z reszty wiosek nikt nie przyszedł. Spotkanie formacyjne, odpoczynek, kolacja i na koniec film o Matce Teresie z Kalkuty. W pewnym momencie ktoś do mnie podchodzi i cicho prosi bym zatrzymał film. Jednocześnie widzę, że coraz więcej ludzi podchodzi do drzwi kościoła i patrzy na zewnątrz. Szybko gaszę rzutnik, wyłączam głośnik. Podchodzę do drzwi : nie ma księżyca, noc czarna, mimo to widzę na drodze jakiś niewyraźny ruch. Tutejsi ludzie o wiele lepiej widzą w ciemności i ktoś mi tłumaczy: to rebelianci idą na Bouar. Ktoś inny dorzuca: powiedzieli, że spokojnie możemy kontynuować, oni do nas nic nie mają. Mimo to czekamy. Jest ich dużo. Maszerują w całkowitym milczeniu. Jak już przeszli, ktoś oblicza że było 12 oddziałów po około 100 rebeliantów każdy. Nawet jeśli te liczby są przesadzone to i tak liczba robi wrażenie. Dokończyliśmy film. Po filmie narada : co robić ? Formatorzy mają swoje żony i dzieci w Bouar – niepokoją się o nich. Virginia zostawiła 3 letnią córeczkę pod opieka 11 letniej córeczki. Chce od wracać do domu, na piechotę. Szybko jej tłumaczymy, że po ciemku deptać po piętach rebeliantom to zbyt niebezpieczne. W końcu podejmujemy decyzję, że z rana wracamy. Tylko wcześniej musze jeszcze pojechać do Zaoro Dana, bo tam w poniedziałek zostawiłem murarza, by dokończył zakrystię i na tę sobotę umówiliśmy się na powrót. Nadto miałem ze sobą drzwi do szkoły w następnej wiosce (Vakap), które naprawiłem i odwoziłem.
O której mogą uderzyć?
Kiedy już wszyscy poszl
O. Piotr Michalik OFM Cap z wiernymi
Kapucyni Bouar
i spać, ukląkłem przed Najświętszym Sakramentem i błagałem Go o szczęśliwy powrót nas wszystkich i o pokój… Pozostałem chwilę przed Nim. Chwytam moją przedpotopowa komórkę, latarkę i idę ostrzec moich współbraci w Bouar. Tylko jak znaleźć drogę na miejsce gdzie jest zasięg telefonii ? Akurat przechodził ktoś z samoobrony wioskowej. Szef wioskowy kazał im czuwać w nocy, by gościom nic się nie stało. Wskazał mi drogę. Chyba dużo ludzi w wiosce chodzi tam dzwonić, bo była to najbardziej wydeptana scieżyna. Na górze po chwili szukania mam 2 kreski, staram się nie ruszac by ich nie zgubic. Po kilku próbach udaje się. Toussaint, mój współbrat ze św. Wawrzyńca nie odbiera, a numerów innych braci nie znam…. A niedawno temu postanowiłem sobie je zapisać.... Dzwonie do Yole (10 km od Bouar). Najpierw łapię Andrzeja Barszcza (w południe miał 39.5°C gorączki – malaria), później Jacques’a Kameruńczyka i tłumaczę im jaka jest sytuacja i proszę, by spróbowali ostrzec też św. Wawrzyńca. Jest 22h. Wracam. Myje nogi i do łóżka. Jednak sen nie chce przyjść. Kalkuluję o której mogą uderzyć : o piątej ? o szóstej?
Jest późno, muszę trochę odpocząć. Ciąg dalszy nastąpi.
Pozdrawiam serdecznie
Piotrek