Nawet Bismarck, choć ze strukturami kościelnymi walczył, wiedział, że Kościół jest potrzebny społeczeństwu. I nie burzył porządku prawnego.
1274. Taką datę wpisałem w piśmie do wojewody w rubryce „Od kiedy parafia posiada osobowość prawną”. Sprawa własności. Wpisałem i przypomniała mi się sytuacja sprzed lat, gdy w agendzie urzędu statystycznego na pytanie o datę powstania „firmy”, czyli parafii odpowiedziałem „1274”. Urzędniczka (miła, młoda i ładna) wlepiła we mnie zdumione oczy. „Jak ja mam to napisać?” Zwyczajnie – odpowiedziałem – jedynka, dwójka, siódemka, czwórka. „System mi nie przyjmie”. I nie przyjął. Marny system, a raczej jego twórcy bez historycznej wyobraźni. Zostało „1900 i wcześniej”. Bagatela, siedemset lat wycięte. A „firma” i jej osobowość prawna trwają. Nie wszędzie było jednakowo. Ale akuratnie w „mojej firmie” była ciągłość. Parafia nigdy nie stała się filią. Najstarsza potwierdzona wizytacja miała miejsce w roku 1302. Były to tereny księstwa biskupów wrocławskich, ale zwierzchność polityczna austriacka, po roku 1742 pruska. Austriakom nie przychodziło do głowy, by z prawnym statusem parafii cokolwiek majstrować. Nawet słynny Józef II zwany „wielkim zakrystianem Europy” takich pomysłów nie miał. A i jeszcze słynniejszy i z gruntu niechętny Kościołowi, zwłaszcza katolickiemu, niemiecki kanclerz Otto von Bismarck takich zapędów nie żywił.
Miałem kiedyś w rękach dokument z tamtych czasów powołujący nową parafię na Śląsku. Zawarte w nim było zobowiązanie protestanckiego państwa dotyczące dopłaty do emerytalnego ubezpieczenia katolickiego proboszcza na wypadek, gdyby parafii nie było stać na opłacenie całości. Nawet Bismarck wiedział, komu potrzebna jest i parafia, i jej proboszcz. Dwakroć w dziejach Europy zasadę tę złamano. Zrobiły to obie rewolucje – francuska i bolszewicka. Na naszych ziemiach skutki tej drugiej wciąż są żywe i je odczuwamy. Chociażby w trudnej i nie do rozwiązania sprawie własności ziemi, budynków, szkół, szpitali. Każdy proboszcz cieszyłby się, gdyby dochody z uposażenia parafii zapewniały utrzymanie jej funkcjonowania. Niedzielny „koszyczek” byłby wtedy dodatkiem na szczególne, najczęściej społeczne czy misyjne cele. Tak jest w Niemczech. Ale to motyw drugorzędny, choć przecie ważny i bardzo życiowy.
Minęła kolejna rocznica podpisania konkordatu. Znowu gdzieś widziałem i słyszałem pytanie: komu konkordat jest potrzebny? W istocie chodzi o inne, zakamuflowane pytanie: komu Kościół jest potrzebny? Nawet Bismarck, choć ze strukturami kościelnymi walczył, wiedział, że Kościół jest potrzebny społeczeństwu. I nie burzył porządku prawnego. Dlatego moja parafia od roku 1274 cieszyła się nieprzerwanie osobowością prawną, swoim majątkiem – ten zaś dawał utrzymanie świątyni, proboszczowi, wielu pracownikom i niejednemu dziełu charytatywnemu. Dlatego parafie, klasztory, opactwa były centrami życia kulturalnego, ośrodkami oświatowymi, dlatego mogły istnieć i funkcjonować sierocińce, przytułki dla bezdomnych i szpitale dla kalek. Jasne, że dziś potrzebny byłby inny kształt tych przedsięwzięć. Ale nie ma niczego. Zaś państwo, które wszystko przejęło – prawie wszystko rozproszyło i zmarnowało. Kolejne rządy okazują się wiernymi spadkobiercami tych sprzed sześćdziesięciu kilku lat. A szkoda, wszyscy na tym straciliśmy.
PS. Za naszych dni, gdy proboszcz podejmuje działania mające skutki prawa cywilnego, musi mieć zaświadczenie, że parafia posiada osobowość prawną. Nie tylko urzędnicy, ale nawet system prawny Rzeczypospolitej jeszcze nie przestawił się na tory normalności sięgającej wieków.