Myślę, że nie wygramy, jeśli naszą strategię oprzemy na sprzeciwie i walce.
MMS-a dostałem w święta. Na zdjęciu scena biblijna: Dzieciątko na rękach Maryi, przy nich Józef. To stosownie przebrane rodzeństwo w wieku mocno dziecięcym ze swym maleńkim, kilkutygodniowym braciszkiem. Wpatrzeni w małego Człowieczka. Nie udają tego oczarowania, jestem pewien, że w tej już licznej rodzinie oczarowanie życiem jest częścią codziennej atmosfery. Pewnie trudnej, bo 2 + 5 przy pracy obojga rodziców łatwe nie jest.
Ostatnia spowiedź przed świętami. Podchodzi dawna, ale młoda parafianka. U nich w domu jest 2 + 2. Widzę wszelako, że rachunek już jest inny, to 2 + 3. Benia! Trzecie? „I nie ostatnie!” – odrzekła z uśmiechem (ona zresztą zawsze uśmiechnięta, podobnie jak jej mąż). Patrzę w czasie świątecznej Mszy na tłum w kościele. Widzę ich rodzinami. Wyłapuję wzrokiem te młode rodziny. O, są! Mały Kuba (jeszcze mniejsza i chora Zuzia w domu została) z buzią szeroko otwartą wykrzykuje kolędowe „Gloria!”. A później to całe „Święty, święty...” śpiewa. Chyba tylko mały Mikołaj padł w wózku zmęczony wczorajszą wigilią. I mała Matylda także. Nie sposób portretować wszystkich, którzy byli. W niejednej z tych rodzin chciałbym być dzieckiem. Cóż, spóźniłem się o 69 lat, a i swojej rodziny wstydzić się nie muszę. Bo choć czasy i rodzinne realia inne były, to przecież nie tylko święta nas łączyły. I właśnie rodzina była tym mikrokosmosem, w którym zaczynało się wszystko. Wszystko – od poczęcia, po towarzyszenie stuletniej Mamie w jej ostatnich, trudnych latach (Tato sporo wcześniej wędrówkę skończył).
„Proszę księdza, a dlaczego te chrzty po Mszy?”. No, wiesz, rodzice ślubu nie mają, do Komunii przystąpić nie mogą, jak mam ich przy wszystkich pytać, czy zła się wyrzekają, skoro odpowiedź jest wątpliwa... „No tak” – brzmiała odpowiedź. I widzisz, kontynuuję, takich chrztów coraz więcej. Dobrze, że dzieci się rodzą, ale czegoś brakuje. A jak jeszcze mi przyjdą dwaj panowie, żebym im ślub dał? Odpowiedź ministranta zaskoczyła mnie kompletnie. „A ja jestem za legalizacją”. Powiedziałem coś zgryźliwego, odpowiedź była w podobnym tonie. Jakie wyobrażenia o rodzinie, o miłości, o życiu ma pokolenie moich nastolatków – chłopców i dziewcząt? Czyżby to było już ostatnie pokolenie Europejczyków? Bo ruina obszaru życia rodzinnego nieuchronnie prowadzi do ruiny całego społeczeństwa. Skoro Europejczycy wybierają (świadomie czy nieświadomie) ruinę, nowe wędrówki ludów, jak przed piętnastu wiekami, zmienią oblicze dumnej i niemądrej Europy. Niełatwe zadanie przed tymi, którzy czują się w obowiązku ratować wielowiekowe dziedzictwo. Niełatwe zadanie przed nami – bo kto, jak nie chrześcijanie powinni być stróżami i krzewicielami wielkiej i pięknej prawdy o rodzinie, o miłości, o życiu, o Bogu mieszkającym w człowieku? Wielkie i trudne zadanie. Myślę, że nie wygramy, jeśli naszą strategię oprzemy na sprzeciwie i walce. Owszem, w niejednym obszarze sprzeciw jest potrzebny. Ale jeszcze potrzebniejsze jest zebranie sił tych wszystkich, którzy potęgę rodziny, tej z Bożego zamysłu, widzą i w nią wierzą.