Mądrych mam parafian. Potrafią patrzyć na impresjonistyczny obraz i widzieć więcej niż barwne ciapki na płótnie. I spokój zachować. Mimo wszystko.
W mojej parafii trwa jeszcze kolęda. Jak co roku w głowie zarysował się portret parafii. Myślę, że jest to w jakiejś mierze portret naszego regionu, a nawet Polski. Portret malowany ludzkimi opowieściami i rozmowami na tematy bardzo różne, niekoniecznie religijne. Koloryt opowieści jest zróżnicowany, intensywność barw skalę ma wielką, wiele w tym wątków emocjonalnych. Z pozoru są to setki plam rzuconych na szare tło naszego życia. Ale przecież tak powstawały obrazy impresjonistów – tysiące barwnych plam rzuconych na podkład szarego płótna. Patrząc zbyt blisko – kolorowe plamki widać. Oddalając się od obrazu – w oczach rysują się pejzaże, portrety, dynamiczne sceny. Jest w nich zatrzymany fragment świata, człowieka, życia. Podobnie wygląda obraz parafii malowany kolędowymi spotkaniami, rozmowami, uściskami dłoni, czasem łzami, częściej uśmiechem, dzieci się tulą i piątkę mi przybijają. Żółwika też. Jakie kształty wyłaniają się z tego impresjonistycznego krajobrazu?
Przede wszystkim spokój. Kształt tego spokoju malowany jest kontrastem – ulubione narzędzie impresjonistów. Obok plam spokojnej, złotej czerwieni mogą być plamy brudnego, sinego koloru. Nabierają znaczenia, gdy patrzyć z oddali. Tak i ten spokój malowany jest kolorem to tęsknoty, to zniecierpliwienia, to gniewu, to znów jakiejś nostalgicznej nadziei. A te wszystkie tony ludzkich niepokojów wiąże ze sobą spoiwo spokoju. I oczekiwania. Nie na dziś, nawet nie na jutro. Ale spokoju. Czy nie widać barw gniewu i nienawiści? Pewnie tak. Ale nie stanowią zwartych kształtów. Są raczej tylko uwydatnieniem nastroju całości i ożywiają krajobraz.
Zbyt dużo jest odcieni szarości. Pogodzenia się z niektórymi kształtami narodowego i rodzinnego krajobrazu. Takim kształtem jest bezrobocie, w naszej okolicy ogromne. Jest szare, wstrętne i obce. Ale można z tym żyć – „proboszczu, co to za życie!” Ale przecie można tę szarą plamę jakoś oswoić. Innym takim niepokojącym kolorem jest emigracja. Bywa w naszej okolicy, że po zakończeniu roku szkolnego, przed końcem wakacji cały rocznik absolwentów znika z domów, znika z Polski. Boli. Rodziców boli, dziadków, mnie boli. Tu dodałbym kilka czarnych plam w tym obrazie, bo polityków to nie boli. Jasne, ich dzieci emigrować nie muszą. Inny krajobraz sobie namalowali. I denerwują spokojnych obywateli zadymą wokół głupiego zegarka. Ale moi parafianie głupi nie są i bardzo trafnie oceniają ów zegarek. Jako tarczę, która ma zasłonić to, co naprawdę ważne. O! Jakiś dymek w tym krajobrazie widzę. To pewnie z wędzarni. Jeszcze go widać. Ale moi rozmówcy nie w ciemię bici, na obraz patrzyć potrafią. I nie o dymku mówią, a o europosłach, którzy znowu zaspali gruszki w popiele, gdy czas był na zablokowanie. „Wie ksiądz, mała Łotwa potrafiła sobie wywalczyć wędzenie. A ci nasi to jak zawsze...” Mądrych mam parafian. Potrafią patrzyć na impresjonistyczny obraz i widzieć więcej niż barwne ciapki na płótnie. I spokój zachować. Mimo wszystko.
Na dziś tyle. Pewnie wrócę do wspólnego oglądania tego impresjonistycznego krajobrazu kolędą malowanego.