Właściwie to była mgła, ale…
Mógłbym tutaj trochę się rozpisać na temat pięknych chwil jakie przeżyłem dzisiaj na Górze Oliwnej annogórskiej kalwarii. Ale nie bardzo mam nastrój do estetycznych rozważań, które skądinąd lubię. Nie ta chwila.
Jestem w tych dniach myślami z dwojgiem bliskich osób. Jedną z nich pozostawię bezimienną ze względu na dramatyczną intymność chwil, które przeżywa. Drugą jest mój kolega – Piotr, misjonarz kapucyn w Republice Środkowoafrykańskiej. Ten kraj wisi na skraju przepaści międzyplemiennych i międzyreligijnych rzezi podobnych do tragicznych wydarzeń w Rwandzie przed 20 laty. Dziś rano dostałem kolejnego emaila, z którego wynika, że dzielny, niezwykle opanowany Piotr jest chyba na granicy wytrzymałości. Wczoraj przeżyli czterogodzinny ostrzał wokół katedry w jego mieście Bouar.
Po tym mailu pojechałem do Poręby, pod Górę Oliwną. Kiedy zacząłem wchodzić w stronę kaplicy „Ogrójec” i „Pojmanie” przypomniała mi się przedostatnia scena z filmu „Ludzie Boga”. Trapiści z algierskiego klasztoru Tibhirine prowadzeni przez terrorystów pod górkę, we mgle. Na śmierć, do Boga.
Nierzadko czuję się jak we mgle, bez wyraźnego widoku ścieżek wyprowadzających z miejsca, w którym jestem. A przecież sytuacje w których znalazło się dwoje ludzi - o których myślę i piszę - są nieporównanie, niebotycznie trudniejsze. „Prowadź mnie, łagodne Światło. Nie pragnę oglądać odległych scen –jeden krok mi wystarczy” modlił się bł. kard. John Newman.
Słońce przebijające i rozświetlające mgłę wyczyniło dzisiaj na Górze Oliwnej spektakl światła, którym poczułem się nie tylko oczarowany, ale przede wszystkim - niezasłużenie obdarowany. Oby łagodne Światło Chrystusa przebiło się przez mgłę otaczającą moich przyjaciół.