Nikt mi wprost nie powiedział, że ślub nic nie daje - ani cywilny, ani kościelny. Ale chyba o to tym parom chodziło.
Wracam do impresjonistycznego oglądu kolędowego krajobrazu. Dominuje w nim spokój, co nie znaczy, że nie ma tam ciemnych plam czy obszarów. Czasem trudno je rozszyfrować i zrozumieć. Jeden taki obszar uświadomiłem sobie, gdy po skończeniu kolędy aktualizowałem listę parafian. Zawsze notuje się w niej status małżeństwa – sakramentalne, cywilne, bez ślubu (jakiegokolwiek). Co zauważyłem w krajobrazie? Coraz więcej związków niesakramentalnych. Nie liczyłem proporcji kiedyś, nie liczę teraz. Niech więc to „więcej” wystarczy. Zorientowałem się wszakże, że nie wystarcza krótkie określenie „bez ślubu”. I nie można go za każdym razem zastępować określeniem „konkubinat”. Niejeden taki przypadek nazwałbym raczej małżeństwem naturalnym – zwłaszcza wtedy, gdy nosi znamiona stałości (np. wspólnie zakupiony dom), służby życiu (dzieci, i to zadbane). Oczywiście, przekonuję wtedy do sformalizowania zarówno cywilno-prawnego, jak i sakramentalnego. Zwykle słyszę grzeczny, kulturalnie wypowiedziany sprzeciw. Staram się ich zrozumieć. Wiem, że ze strony państwa istnieje wyraźna niechęć do rodziny, utrudnianie funkcjonowania, a co najmniej obojętność w sprawach najważniejszych. A spojrzenie sakramentalne? Myślę, że najbardziej ciąży brak, a co najmniej niedostatek świadectwa ze strony rodzin chrześcijańskich. Świadectwa miłości, radości, wspólnoty, jedności w obliczu niepowodzeń i problemów. Nikt mi wprost nie powiedział, że ślub nic nie daje – ani cywilny, ani kościelny. Ale chyba o to tym parom chodziło. I to jest obszar takich ciemnych i niewyraźnych plam w moim impresjonistycznym obrazie.
Inny obszar niepokojącej barwy też rodziny dotyczy, choć inaczej. Od ładnych kilku lat zastanawia mnie, jak wyobrażają sobie i jak układają życie moi dawni uczniowie i uczennice w wieku okołotrzydziestoletnim. Duża część to single – zwłaszcza ci na emigracji, ale nie tylko. Ta duża część to nawet połowa poszczególnych roczników. Czym jest celibat – wiem z doświadczenia. Ale w celibacie jestem singlem z wyboru i z ciągle odnawianą motywacją. A oni? Wybór? Motywacja? Powiada się, że oni „jakoś sobie życie urządzili”. Tego roku na kolędzie rodzice takich singli (czy to damskich, czy męskich) kilkakrotnie tematu dotknęli. Sami, ja tematu nie podpowiadałem. „Już ma 32 lata, to i tak za późno, a co dalej...”. Albo: „Jeszcze kilka lat i zostanie z garścią słomy”. Najgorzej, gdy te dorosłe dzieci osiadły za granicą, czasem wręcz na antypodach. Wtedy delikatnie, acz natrętnie jawi się jeszcze inna barwa w tym krajobrazie – samotność dwojga rodziców. Powiedzmy, że są w wieku 60+. Jeszcze trochę i będzie im potrzebna pomoc i opieka ze strony dzieci. W wymiarze społecznym jest to bomba zegarowa, która niebawem wybuchnie. Nasze kobiety masowo jeżdżą do Niemiec opiekować się starszymi ludźmi. Kto do Polski przyjedzie? Do kraju ludzi biednych przecie. Straszną rzecz usłyszałem w którymś kolędowym domu, odebrałem to jak czarną plamę w krajobrazie: „Proboszczu, wtedy już tylko eutanazja”.
Pisałem przed tygodniem: „Obok plam spokojnej, złotej czerwieni mogą być plamy brudnego, sinego koloru”. Ale, Bogu dzięki, wciąż mam przed oczyma obraz spokojem malowany. Czego i Wam życzę.