Świętą rację ma papież Franciszek przestrzegając przed pesymizmem. Ale rozumiem też moich kolegów – frontowych duszpasterzy.
Mam przygotować omówienie papieskiej adhortacji „Evangelii Gaudium”. Więc siedzę i czytam. Kolejny śródtytuł: „’Nie’ dla jałowego pesymizmu”. Pod nim tekst: „Radość Ewangelii jest tym, czego nic i nikt nie zdoła nam odebrać. Choroby współczesnego świata oraz Kościoła nie powinny stanowić wymówki, by zmniejszyć nasze zaangażowanie i nasz zapał. Traktujmy je jako wyzwania, by wzrastać”. Ostatnie zdanie przerwał sygnał telefonu. Kolega dzwonił, też proboszcz. Chciał się zapytać o jakieś tam urzędowo-papierowe sprawy. To trwało krótko. Potem rozmowa zeszła na temat kolędy. Kolejny impresjonistyczny obraz do mojej kolekcji. Obraz, który jest jak to wyzwanie z papieskiego dokumentu. Obraz w barwach raczej ciemnych, pewnie nawet pesymistycznych. I ten tytuł z adhortacji: ‘Nie’ dla jałowego pesymizmu... Papieski tekst wyrasta z radości samej ewangelii. A ewangelia jest nie tyle tym, co należy głosić, jak to sugeruje tytuł adhortacji Pawła VI: „Evangelii Nuntiandi”. U Franciszka ewangelia jest radością i źródłem radości. Oba spojrzenia nie wykluczają się, a dopełniają. Jednak nie łatwo przebrnąć przez obszary pesymizmu. Nawet ludziom ewangelii bywa trudno.
Parafia niewielka, rozbita na dwa kościoły. Z jednej strony górski zakątek na samej granicy Polski, drugi koniec wrośnięty w prowincjonalne miasteczko. Część mieszkańców nie orientuje się, do której parafii należy. Niektórym parafia niepotrzebna – nawet jeśli bywają w którymś kościele. A są i tacy, którym żadna parafia potrzebna nie jest, ani nawet Kościół razem z Panem Bogiem potrzebny nie jest. Tym mniej proboszcz. Jak to mówił papież Franciszek w minioną niedzielę? „Ewangelia to radosna nowina przeznaczona dla tych, którzy na nią czekają, ale również dla tych, którzy nie czekają już na nic i nie mają nawet siły, by szukać i pytać”. A jeśli sił zaczyna brakować tym, którzy mają być w pierwszym szeregu ewangelizacji? Frontowym duszpasterzom, proboszczom z biednego końca świata, wikarym samotnym w wielkomiejskim tłumie, katechetom z przysłowiowej „zawodówy”, zakonnicom z klasztorów ze średnią wieku koło siedemdziesiątki... To chyba Anioł Stróż (mój w porozumieniu z Aniołem papieża i trzecim, tego mojego kolegi) zgrał w czasie moją lekturę papieskiego dokumentu i telefon z końca świata. Długo rozmawialiśmy. Pewnie mało optymistycznie, ale przecie pokusie jałowego pesymizmu nie ulegliśmy. Bogu dzięki.
I co z tego wszystkiego wynika? Bo świętą rację ma papież Franciszek przestrzegając przed pesymizmem. Ale rozumiem też moich kolegów – frontowych duszpasterzy. Jestem jednym z nich. Nieodparcie nasuwa się potrzeba nowej wizji struktur Kościoła. Tych terenowych przede wszystkim. Nie tylko struktur – także mechanizmów współpracy, pomocy (materialnej i duchowej), realnego wsparcia zamiast stosów papieru. Wszystko na bazie eklezjalnego consentire. Piszę te słowa jako felietonista. Jako członek diecezjalnej komisji do spraw formacji kapłanów wiem, jak łatwo ewangelizacyjny zapał rozpływa się na mieliznach codzienności. Trudne to wyzwanie, by wzrastać.