Teresa wyniszczona chorobą, świadoma swojego stanu – a tak pogodna była i radosna. Jak zawsze. Duch władał ciałem.
Nie pamiętałem pierwszego spotkania z panią Teresą. Ten dzień przypomniał jej mąż, dziennikarz. Gdy miał powstać opolski dodatek do „Gościa Niedzielnego”, przyjechali do mnie oboje. Miałem już kilka lat doświadczeń w pisaniu tekstów dla „Gościa”. Od homilii po reportaż ze skupu buraków. Redakcyjnej praktyki niewiele. Oni oboje przerastali mnie w dziennikarskim fachu i warsztacie we wszystkim. Ale Teresa uważała, że warto i mnie pytać. Jakiś czas później „zderzyliśmy się” na pewnej uroczystości. Oboje w pracy. Był to czas radosnego bałaganu towarzyszącego początkom mutacji opolskiej. Teresa chciała się wycofać. Usiłowałem ją przekonać, że przyjechałem, bo przyjaźnimy się z proboszczem, a materiał to ona powinna zrobić. Z tajemniczym uśmiechem (mam zdjęcie) przyjęła rolę korespondenta. Taką zawsze była – skromna, nie narzucająca ani siebie, ani swoich pomysłów. A miała i wizje, i pomysły, i prognozy. Problemy też.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.