Pytam, jak doprowadziliśmy do tego, że w kraju uważanym za religijny nie liczy się ani ludzkie prawo, ani Dekalog, ani Ewangelia, ani nawet zdrowy rozsądek.
Każdy pogrzeb, mimo nadziei wiecznego życia, jest smutny. Ale bywają smutniejsze. I takiemu przewodniczyłem. Nasza dwudziestoletnia ministrantka... Śmierć na szosie. Dlaczego ona? Dlaczego tak młodo? W ogóle – dlaczego?
Najbliżsi nie postawili mi tego pytania. Ja pytałem sam siebie, ale Bogu pytań nie stawiałem. Wiedziałem, że odpowiedź jest po naszej, ludzkiej stronie. Trudność w tym, że odpowiedź jest mozaiką przyczyn cząstkowych, z których każda z osobna takiego skutku spowodować nie mogła. Dotknę tylko niektórych ogólniejszych spraw, bo nie sposób wymienić wszystkich. Otóż to drugi wypadek w okolicy, kiedy niedoświadczony kierowca wpadł w wewnętrzną stronę kończącego się, łagodnego łuku. Noc, szarzyzna jesieni lub przedwiośnia. Nie ma pobocza, nie ma białych pasów na skraju jezdni. Nie zauważył, że łuk się skończył, jedzie więc dalej po krzywej. Po czeskiej stronie, mamy to o rzut beretem, to nawet na lokalnej drodze jest biała linia skraju drogi. Polska jest oszczędna. Dlaczego w tym akuratnie względzie? Jasne, gdyby jechał wolniej, zdążyłby wyprostować tor jazdy. I mamy drugą przyczynę – szybkość. Dlaczego ją przekroczył? Prawie wszyscy tak robią. Limity szybkości zachowywane są tylko wtedy, gdy wskutek solidarności kierowców wszyscy wiedzą, że gdzieś stoi „kubeł z radarem”, albo policjant z „suszarką”. Sznur samochodów jedzie grzecznie, jak ustawa pisze. Jak się nazywa ta przyczyna? Brak sumienia. A sumienie wedle definicji etyków to „osąd rozumu”. Dlatego powiem: brak rozumu. Co owocuje wieloma idiotycznie nieodpowiedzialnymi zachowaniami kierowców. Zwłaszcza gdy towarzyszy temu alkohol. Albo gdy samochód jest dużą zabawką.
A nieodpowiedzialność zaczyna się w domu. Samochód stoi na podwórku, kluczyki leżą pod lustrem. Kto potrzebuje, siada i jedzie. Młodzi też. A czasem nie powinni. Zła pogoda, późna pora bez wyraźniej konieczności, zmęczenie, może piwo, bywa że zdenerwowanie. Kluczyki powinny być pod kontrolą, a nie pod lustrem. Nie tylko przed młodymi! Trudne to i ogólnych recept nie ma, trzeba w rodzinie jakieś prawidła wypracować i ich przestrzegać. Ten problem ma wspólny mianownik z innym – z powszechnym przyzwoleniem na łamanie zasad – nie tylko reguł prawnych, ale i zdroworozsądkowych. Nazwałbym to uwiądem sumienia zbiorowego.
Sumienie? Przecież mamy kodeks drogowy – tę materializację społecznych doświadczeń. Ale kodeks jest nagminnie lekceważony nie tylko w sprawach ścisłego bezpieczeństwa, ale w wielu szczegółach. Dla ilustracji – kierunkowskazy, których w naszym kraju mogłoby w ogóle nie być. Używane są coraz rzadziej – czasem z wygody, czasem z nonszalancji, czasem zaś dlatego, że zasady użycia nie są jednoznaczne, a organizacja skrzyżowań bywa myląca. Sumienie nie zaradzi brakowi rozszerzeń drogi o pasy dla skręcających. Znowu brak funduszy. Ale za to mamy nadobfitość znaków. Zanim dojadę do kurii biskupiej (65 km), mijam ponad 500 znaków. Czyli 9 na kilometr. Organizatorzy ruchu sumienie mają wtedy spokojne. Czy o to jednak chodzi?
A podsumowanie moich wywodów? Takie chrześcijańsko-duszpasterskie. Pytam, jak doprowadziliśmy do tego, że w kraju uważanym za religijny nie liczy się ani ludzkie prawo, ani Dekalog, ani Ewangelia, ani nawet zdrowy rozsądek. Nie liczy się od poziomu zwykłego obywatela po poziomy rządowo-sejmowe. To pytanie dręczy mnie od dawna. A bezsilność wobec problemu odżyła w czasie pogrzebu Jagody.