Dobro jest jak powietrze, które wypełnia naszą materialną przestrzeń, nie widać go, nie zdajemy sobie z sprawy z jego obecności, ale bez powietrza padlibyśmy martwi.
Komentatorom i felietonistom grozi syndrom sapera. Wyłapywanie w społecznym krajobrazie obszarów „zaminowanych”, niebezpiecznych, zagrażających człowiekowi. Potrzebne to. Szkopuł w tym, że łatwiej zobaczyć i wskazywać zło niż dobro. Z jakiego to powodu? Dobro jest tworzywem świata, także ludzkiego świata. I tego wewnętrznego, i tego budowanego jako dobro społeczne. By użyć porównania, powiem tak: dobro jest jak powietrze, które wypełnia naszą materialną przestrzeń, nie widać go, nie zdajemy sobie z sprawy z jego obecności, ale bez powietrza padlibyśmy martwi. Tak i do dobra wypełniającego nasz ludzki świat przyzwyczailiśmy się. Warto zatem od czasu do czasu spokojnie, ufnie rozejrzeć się wokoło.
Zaglądam do zakrystii. Ministranci i ministrantki. Mniej ich teraz, łatwiej dostrzec co w trawie piszczy. O, na przykład tych dwoje. Żadne dwoje, chłopak i dziewczynka, malcy ze środka podstawówki. Ale jakoś im raźniej, gdy są razem. I bardziej wtedy uśmiechnięci, choć z drugiej strony potrafią się na siebie boczyć. Zwłaszcza, gdy inni patrzą. Para? Gdzież tam. Taka ludzka normalność w trzech wymiarach. Pierwszy to normalna polaryzacja chłopak-dziewczyna, nawet gdy mają w sumie 22 lata :-) Drugi – to radość obecna wszędzie tam, gdzie człowiek człowieka nie mija obojętnie. Trzeci wymiar – to potrzeba tajemnicy, dyskrecji, nawet intymności przeżyć. Obserwacja takich sytuacji uspokaja. Bo cały zamęt wokół różnych dewiacji, ideologii czy pospolitego świństwa (przepraszam za słowo) tylko diabłu napędza młyny. Wróciłem więc z kościoła nie tylko umocniony komunią w Eucharystii, ale i uspokojony normalnością, dostrzeżoną w ludziach. A i to jest darem Boga.
Inna obserwacja. Nie uczę już w szkole, ale pozostał mi stary belferski nawyk obserwacji. Takiej mimowolnej i koniecznie dyskretnej. „Bo ja to chyba nie kocham ludzi”. O czym one rozmawiały? O co mogło chodzić? Nie miałem pojęcia. Ale ów belferski nawyk kazał mi baczniej obserwować obydwie panienki. Po jakimś czasie zacząłem rozumieć. Po dłuższym czasie dostrzegłem wysiłek jednej z nich – wysiłek przezwyciężania wewnętrznych oporów w kontaktach z innymi. Normalność! Normalność, jakiej nie dostrzegamy, bo zalatani, bo otumanieni telewizyjnymi programami śledczymi, bo zmęczeni kolejkami w przychodni, bo saperskimi ostrzeżeniami bombardowani nie przypuszczamy nawet, że wokół nas, na wyciągnięcie ręki tyle małego a wielkiego dobra, niepozornej a fundamentalnej normalności.
Dałem przykłady z dziecięcego świata. Z dorosłego byłoby również o czym opowiadać. Jako teolog dodam, że to właśnie jest nasza chrześcijańska nadzieja. Nie zamyka się ona pytaniem „kiedy będzie lepiej”, lecz jest przekonaniem, że tworzywem świata jest dobro. Według słów pierwszej karty Pisma świętego: „I widział Bóg, że to było dobre”. Potrzeba nam, chrześcijanom, uczniom Jezusa mniej saperów i stawianych przez nich ostrzegawczych tablic „Uwaga! Miny!”, a więcej pogodnych obserwatorów dobra. Żebyśmy za naszych dni widzieli jak Bóg: że to wciąż jest dobre.