Oliwce to ja się nie dziwię. Remiza naprzeciw okien, wujek strażak, jak syrena wyje - to filmu nie trzeba.
Droga Krzyżowa. Stacja IX – Pan Jezus upada u kresu drogi... Nagle w ciszę kościoła brutalnie wdarł się głos syreny z pobliskiej remizy straży pożarnej. Otoczony ministrantami, także małymi dziećmi, klęczę. Pięcioletnia Oliwka obróciła się ku mnie, zadarła główkę i mówi: „Straż wyje!” Słyszę – odpowiedziałem szeptem, palcem pokazując, by była cicho. „Ja lubię, jak straż wyje” – kontynuowała mała. Odpowiedziałem: a ja nie lubię. Po chwili głośno do mikrofonu: Któryś za nas cierpiał rany...
Oliwce to ja się nie dziwię. Remiza naprzeciw okien, wujek strażak, jak syrena wyje – to filmu nie trzeba. Sprzed domu a nawet z okna widać bieganinę, krzątaninę, wyjeżdżający wóz, wsiadających strażaków, błyskają niebieskie światła, odzywa się taki trochę dziwny, jakby się jąkał, sygnał. Dla małej Oliwki – przedstawienie. Dla strażaków – często stres, zmęczenie, ryzyko. Pół biedy, gdy chodzi „tylko” o gaszenie podpalonej niefrasobliwie trawy. Gorzej, gdy trzeba kogoś z rozbitego samochodu wyjmować. A już serce przestaje bić, jak to jest ktoś znajomy, bliski – bo i tak bywa. To ochotnicza straż. A ci z zawodowej, to dopiero się napatrzą... Złe słowo. Oni muszą się w to wszystko zanurzyć, a przypadki mają trudniejsze, dramatyczniejsze, groźne i niebezpieczne także dla nich. Wiem o tym wszystkim. Kilka razy miałem sposobność znaleźć się razem ze strażą i ratownikami na miejscu wypadku drogowego. Właśnie wtedy przejeżdżałem. Przypadek? Raczej nie, wierzę, że jest Koordynator zdarzeń. Zawsze mam w samochodzie oleje sakramentu chorych. Skróconą formułą, czując za plecami ratowników, sakramentu udzielam. Potem z boku modlę się... Czasem o skuteczny ratunek, czasem o zbawienie duszy. Stanowczo inne mam skojarzenia z wyciem syreny, niż mała Oliwka.
I jeszcze inne mam skojarzenie. Mieszkałem z rodzicami w budynku, na którego dachu była syrena do alarmów lotniczych – jeszcze z wojennych czasów, z dużą szafką urządzeń sterujących, które zapamiętywały kombinację przyciśnięć guzików. Obsługujący je mógł po uruchomieniu uciekać do schronu przeciwlotniczego. Nalotów nie pamiętam, urodziłem się później, jednak doskonale wiedziałem, o co z tą syreną i oznakowanymi piwnicami chodzi. A sama syrena, gdy odzywała się na dachu, to dosłownie wciskała człowieka w podłogę – jasne, miała ostrzec w promieniu chyba dwóch kilometrów. Jak miałem polubić wycie syreny? I do dziś nie lubię.
Nie lubię też syren karetek pogotowia. Pewnie, można zażartować jak to kiedyś usłyszałem. Pogotowie jechało. Na sygnale. Ktoś mimochodem rzucił zdanie: skończyła się komuś gwarancja... Nikt się nie roześmiał. Ktoś inny półgłosem powiedział: Uzdrowienie chorych..., Wspomożenie wiernych... Inni mruknęli, było to zapewne takie bezgłośne „módl się za nami”. I to jest jedyne, co można i co powinno się wtedy zrobić – modlić się. Ratownicy – pożarni czy medyczni – swoje zrobią. Granice ich możliwości zawsze są ograniczone. Czasem sami ryzykują. A modlitwa sięga przecież dalej niż nam się zdaje.