Czytania Niedzieli Dobrego Pasterza, zestawione z dość częstymi wycieczkami mediów na temat księży, kazały mi się zastanowić nad pytaniem, jak to jest naprawdę.
To, co widzę w okolicy, mobilizuje mnie do podjęcia tematu dla mnie niezręcznego – bo przecież o sobie i moich kolegach. Zacznę od najstarszego. Kilka lat po siedemdziesiątce, żywotny i energiczny. Biskup przyjął jego rezygnację, która w naszej diecezji jest obligatoryjna z dniem ukończenia 70. jesieni (przecież nie wiosny) życia. Biskup odwlekał ładnych parę lat. A nasz kolega przeszło 40 lat w parafii... Gdy spowiadamy przed świętami, mam na widoku jego konfesjonał i kolejkę. Od lat jestem zbudowany tym, że ta kolejka do własnego proboszcza nie maleje. I czekają w niej przemieszani młodzi, dzieci, w pełni sił i dużo starsi. Niektórzy całymi rodzinami. Obraz wiele mówiący o proboszczu. A proboszcz wymagający i to nieraz ostro. Czasem mi się zdawało, że za ostro. Od lat już mi się nie zdaje – widok tej kolejki do spowiedzi u niego mnie przekonał. A zestawiając z Jezusowym porównaniem do pasterza, chciałoby się powiedzieć: nie można owiec zagłaskiwać, czasem trzeba zapędzić tam, gdzie bezpieczniej. Po tylu latach owce dobrze znają i głos, i mądre wymagania swojego pasterza.
Z innej strony naszego dekanatu młody proboszcz, krótko w parafii. Niewielkiej, wydawało się, że obumierającej. Uśmiechnięty, też wymagający – ale jego charakterystyczną cechą jest dar przyciągania parafian. Nawet tych nielicznych dzieci, które mimo wymierania całej okolicy jeszcze przyszły na świat. Ożywiła się liturgia, katecheza, internetowa strona regularnie aktualizowana przyciąga. A że parafia niewielka, to i zajęcie dodatkowe proboszcz sobie znalazł – jest katechetą w miejskiej szkole. I dorobi sobie (a takie to ważne w malutkiej parafijce...), i szerszy kontakt z ludźmi ma. A i ten swój życzliwy uśmiech rozdaje dzieciom i nauczycielom.
I ten proboszcz, i tamten niemłody, i inni – jakże różni. Ale zupełnie niepodobni do tych, którymi wypełniają łamy, strony i kwadranse programów media. Takich, jakich znamy z mediów, nie dostrzegam w naszej kapłańskiej, parafialnej, codziennej, często mozolnej, czasem ubogiej, zwykle szarej rzeczywistości. Samem dziennikarz i podejrzewam, że albo trzeba się dobrze natrudzić, by takie nieczęste przypadki znaleźć, albo jest to na zasadzie przyciągania się podobnych, nieco skandalizujących charakterów. Jest i trzecia ewentualność – komuś zależy na wyłapywaniu takich mało ciekawych ciekawostek. Już widzę wpisy z komentarzami Czytelników. „Bo ja znam, bo ja widziałem, bo nasz proboszcz...”. Nie mówię, że nie. Ale jestem w tej branży 46 lat. Uwierzcie mi, dużo widziałem. Czasem nawet za dużo i za blisko. Jak w każdym koszyku z owocami, tak i tu można znaleźć nadgniłe czy robaczywe jabłka. Poza tym – o każdym z nas, o mnie też, można opowiedzieć coś mało pochlebnego. A ja wciąż mam przed oczyma tę kolejkę do konfesjonału ostro wymagającego proboszcza, który parafię zna na wylot, a parafia zna jego. I mam w oczach uśmiech mojego sąsiada, który jak pasterz pozbierał wokół siebie tylu ludzi, którzy nie tak dawno byli rozproszeni.
Papież Franciszek w adhortacji Evangelii Gaudium przygadał także księżom. Miejscami nawet ostro – jak ów wspomniany proboszcz. Ale, co ciekawe, w zupełnie innych obszarach niż robią to media tak zwanego „głównego nurtu”. Zdaje mi się, że one w ogóle nie są w nurcie, ale rozlały się po jakichś mieliznach i żaden z nich pożytek.