Wstrząsająca wiadomość festiwalowa wzbudziła dreszcze emocji u fanów polskiej piosenki.
Przyznam się od razu: żadnej Margaret nie znam, o jednej słyszałem: Thatcher się nazywała, ale już zmarła więc jako żywo zakupów w Opolu nie mogła przecież robić. Tym bardziej w lumpeksie. A jednak Margaret, młodziutka wokalistka, przebiła się wczoraj na czołówki festiwalowych newsów i wzbudziła zainteresowanie opolskich mediów swoją wizytą w sklepie z używaną odzieżą. Są na ten temat filmy, dźwięki i informacje prasowe pisane. To medialne wydarzenie stało się dla mnie okazją do refleksji głębszej natury: zastanawiam się mianowicie czy odbija mi czy komu innemu?
Z pełnym szacunkiem dla Margaret oraz dla całego pokolenia młodych gwiazdek, finalistów i półfinalistów turniejów telewizyjnych, ich talentu i trudu włożonego w kształcenie muzyczne muszę z bólem wyznać, że ich nie słucham. Nie potrafię, mam ten feler, i nie da się go usunąć. Próbowałem. Za to słucham Fairuoz, Divny Ljubojevic, Marie Keyrouz, Isabel Bayrakdarian, Imeldy May, Barneya McKenna, Ronniego Drew, kogoś tam jeszcze… . Kompletna nisza jakaś, z polskiego punktu widzenia rzecz jasna. I najgorsze jest, że ja to wiem: jestem zdrajcą piosenkarskim ojczyzny mej.
Wybaczcie.