Cieszę się młodymi sprzed tygodnia. Nie zostaną w naszych stronach. Aleć jednak nie na żadnych Wyspach, tylko w Polsce. I oby bociek dobrze im wywróżył. Im i Polsce.
W poprzednią sobotę byłem na weselu, tak „na chwilę”. Przed ślubem uzupełniałem dokumenty. Te zaś mają swoje numery. Koniec czerwca, a numer w księdze ślubów... 1/2014, słownie: pierwszy. Wiedziałem, ale przy wpisywaniu tej jedynki jakoś niewyraźnie się poczułem. Będzie jeszcze kilka do końca roku, ale to najwyżej jedna trzecia tego, co bywało. Część ślubów „z doskoku”, z emigracji. Zaraz po poprawinach z powrotem w świat. Smętnie piszę, a to przecież wesele. I wesoło było. Zdecydowana większość gości to młodzi. Bo proporcje między pokoleniami bywają na weselach niejednakowe. Tu było na korzyść młodych, co zresztą i w kościele widać było. Żywy był też odbiór ślubnego kazania. No i wreszcie to wesele. Rozglądam się wśród gości. Wiedziałem o rodzinie z Irlandii, ale zaskoczyły mnie inne geograficzno-emigracyjne realia. Otóż młodych gości mieszkających w Polsce było najmniej. Oprócz Irlandii i Anglii, Niemcy, Holandia, Szwecja... Pytam: wrócicie? Zakłopotane spojrzenie i dyskretny ruch głową „na nie”. Nie pytałem, „dlaczego”. Wszyscy wiedzą. Tylko czy tak musiało się stać i czy tak musi być?
Ale pewnie będzie inaczej, jak nie od zaraz, to po wakacjach. Zacznie działać nowy element prorodzinnej polityki rządu. Cytuję słowa pana ministra: „Karta dużej rodziny to świetny sposób na docenienie roli rodzin wielodzietnych w Polsce”. Nie wiem, ile dzieci ma pan minister. Mało ważne, najbardziej cieszą ulgi w pociągach intercity, wstępy do muzeów i centrum nauki „Kopernik” wraz z kilkoma innymi sztandarowymi i godnymi odwiedzenia miejscami. A, i jeszcze do parków narodowych. Nie wiem, śmiać się? Płakać? Bo kląć to mi nie wypada. Gdyby jednak szeroka rodzina panny młodej, wielodzietna w wielu rozgałęzieniach (razem chyba ze 30 osób), płacąca podatki w Irlandii i wrastająca w tamtejszy świat, wiedziała wcześniej (no, powiedzmy, 10 lat temu), to przebiedowaliby ten czas, dzieciom i wnukom życie by dali, a teraz mogliby się cieszyć ulgami w muzeach. Tyle że w naszych stronach muzeum jest jedno, najbliższy park narodowy poza finansowym zasięgiem dojazdu wielodzietnej rodziny, brakuje na zapłacenie podstawowych mediów, a dzieci umyć trzeba, tym bardziej, że bardziej się brudzą tutaj niż w Irlandii – takie strony. Ale propagandowy hit mamy. Jak to młodzi mawiają? „Stwarzam pozory i git majonez”.
Dość marudzenia. Przyszedłem więc na to wesele i powiadam do młodych: Wiecie? Wczoraj obserwowałem bocianie gniazdo u nas. Mały bociek po raz pierwszy podniósł główkę do góry! Jest, jeden jest na pewno, drugiego może nie widać. Moje słowa rozbawiły gości, młodym powiedziałem, że to na dobrą wróżbę i niech się starają. Życzę im dobrze, Polsce też życzę, a jak coś naprawdę w prorodzinnej polityce drgnie, to może i ktoś z Irlandii wróci. A może nawet zakładać rodziny (prawdziwe!) będą młodzi chcieli. Źle mówię. Oni by chcieli już teraz, ale nie są w stanie przeskoczyć tych przeróżnych uwarunkowań ich krępujących. Codzienność sobie jakoś układają albo zmykają daleko stąd. Cieszę się więc młodymi sprzed tygodnia. Nie zostaną w naszych stronach, już się zahaczyli w Wielkopolsce. Aleć jednak nie na żadnych Wyspach, tylko w Polsce. I oby bociek dobrze im wywróżył. Im i Polsce.