Wybaczcie, że ja dzisiaj o matematyce. Sprowokowała mnie do tego na naszym portalu Bożena Szalewicz i jej tekst „Matura z matematyki”. Sprowokowała w znaczeniu pozytywnym. Ale po kolei...
Nie wyobrażam sobie swojego różańca bez matematyki w części chwalebnej. Oczywiście, nie chodzi ani o 365 dzielone przez 12 z tym pięknym ciągiem szóstek. Ani nawet o równanie zwane kwadratowym. Matematyczny model istnienia świata, wielowymiarowość przestrzeni, względność czasu... I tyle innych skojarzeń faceta, który matematykiem nie jest, ale czuje, że wszystkie równania sięgające ponad poziom wyobraźni uwięzionej w dostępnej nam czasoprzestrzeni są w istocie zbliżaniem się do Boga, który jest zarówno ich punktem wyjścia, jak i ostatecznym rozwiązaniem. Matematyczne widzenie świata... Od tych najwyższych warstw matematyki – aż po matematyczne spojrzenie na parafialną statystykę. I na państwową, w której bałamucą naród średnimi. A podawanie średniej (np. zarobków czy ocen ze szkolnych egzaminów) bez podania odchylenia standardowego jest skutecznym narzędziem propagandy – lepiej więc narodu matematyki nie uczyć. Bo ludzie zaczną rozumieć więcej niż trzeba.
Matematyczne widzenie wszechświata sięgające Boga... Czy nie chcę za wiele? Piszę te słowa, posługując się komputerem. Klawiatura, komputer, program, ekran. Umieć to obsłużyć zwie się u nas informatyką. Jasne, trzeba umieć odróżnić Enter od Escape’a. I program pocztowy obsłużyć. Ale to jeszcze nie informatyka. Ta bowiem jest matematycznym językiem, dzięki któremu możemy ogromne ilości informacji nie tylko zebrać, ale przetworzyć, uporządkować, przesyłać, magazynować. Cieszę się sukcesami naszych chłopaków, którzy na różnych międzynarodowych platformach zdobywają nagrody (często pierwsze) w sztuce programowania. Są bowiem w Polsce ludzie, którzy myślenie matematyczne i takąż wyobraźnię mają na wyposażeniu swoich umysłów. Problem w tym, że są to nieliczne wyjątki. Oczywiście, w żadnej dziedzinie wysoka specjalizacja na masową skalę potrzebna nie jest. Ale trzeba, by wszyscy jakieś pojęcie o matematyce, o tym ważnym języku opisu rzeczywistości mieli. Dlatego ucieszyłem się swego czasy, gdy w Polsce zdecydowano o powrocie matematyki na maturę dla wszystkich. Bo jest ona potrzebna dokładnie tak, jak znajomość języka ojczystego.
Miałem już wtedy wątpliwości. Matura jest osiągnięciem jakiegoś szczytu. Większy on, czy mniejszy – wszakże jest wyraźnym wierzchołkiem. Każdy wierzchołek, jak uczy życiowe doświadczenie, musi mieć swoje podstawy. Góra – podnóże, wieża – fundamenty, wspaniały dąb i niebotyczna sosna swoje korzenie i pień. Tak i matematyczną reformę maturalną trzeba było zaczynać od pierwszej klasy. I to wcale nie od 2+2=4. Wiem, w nauczaniu zwanym teraz zintegrowanym, elementy matematycznego elementarza są. Coś jednak nie zadziałało. Elementarz zostaje zapomniany, kolejne etapy edukacji matematycznej rozmyły się i na poziomie licealnym wszystko staje się niezrozumiałe. I każą tym nieszczęśnikom zdawać z tej okropnej i niepojętej matmy maturę. No i mamy, co mamy. A szkoda. Bez matematyki, bez powszechnego, elementarnego matematycznego myślenia nie dogonimy współczesnego świata.
A problemy, o których napisała pani Bożena, to fragment tego naszego krajobrazu, w którym matematyka jest niechciana, niedoceniana, nierozumiana (nie chcę powiedzieć, że zakazana). Ze szkodą wszystkich.