Wielkie tematy, których z jednej strony lekceważyć nie wolno, z drugiej zaś – nie powinny nas pogrążyć w bezdennym zamęcie umysłów i serc.
We środę skończyłem pracę nad tekstem słuchowisk i liturgii na tegoroczne roraty. W głowie pustka, mętlik, dno. Do Chorwacji nie pojadę, nad norweskie fiordy też nie. Nie, nie mam nic przeciw wojażom, ani biurom podróży, ani ich klientom. Dobrze, że takie czasy nastały. I że mimo całego biadolenia, tylu ludzi może pojechać wszędzie, dokąd zawartość ich portfela sięga. Skończyłem więc te roraty, poszedłem z psem na nadrzeczne łąki, a po obiedzie pojechałem w góry. 20 minut samochodem. Z parkingu cudowny spacer pod górę, wokoło las, brzęczące owady, wiekowe świerki i buki. Małe świerczki od tygodnia wyraźnie podrosły. Ooo! Kolega dzik gdzieś tu się wałęsał, zostały jego znajome ślady. Na końcu ścieżki otworzyło się niewielkie, ale przestronne okno. Skała, buczyna, brzózki, świerki, jarzębina – to cudowne ramy i żaluzje tego okna. Przede mną cala korona wschodnich Sudetów: Pradziad z Mojem, Keprnik z Wozką i Szerakiem, w dali Śnieżnik z Czarną Górą. Cudownie! I te wszystkie splątane doliny otulone borem, lasem... A widok taki plastyczny, cieniowany, pastelowy. Tego zdjęcie nie odda, potrzebny pędzel dobrego impresjonisty. Ponoć już wymarli, a szkoda.
Kształty tych gór znam na pamięć, lubię tu siedzieć i patrzyć. Za każdym razem widok jest inny. I wciąż odnajduję w krajobrazie nowe szczegóły. Może jestem zaściankowy? Może staroświecki? A może po prostu nie dałem się uwieść szaleństwu przyspieszonego filmu, jakim stało się życie? Wyjąłem telefon, włączyłem brewiarz, modlę się... Piękna sprawa z tym e-brewiarzem. Fajnie, że doczekałem takiej techniki. Wyłączm modlitewnik, wysyłam kilka SMS-ów. Tym samym narzędziem jeszcze zdjęcie – choć zdaję sobie sprawę, że telefon to nie pędzel Moneta. Coś błyszczy na tamtym świerku... Diament? Lornetka pomoże... Ach, to kropla żywicy tak się ustawiła do słońca, ślicznie. W koronie buczyny jakieś zamieszanie. Nie widzę jej, ale wiem – to bardzo ruda wiewiórka, która tu mieszka. Oparłem się o płytę głazu sterczącego w grupie skałek. Do kamienia przymocowana tablica – stare zdjęcie na porcelanie i gotykiem napis: Viktor Heeger 1858 – 1935. To znakomity miejscowy śląski nauczyciel, poeta, pisarz. Dawne czasy... Góry te same, genius loci także. Wiele się zmieniło – ale ładunek spokoju, piękna pozostał. Można się wtopić w bezkres gór i lasów, można bez słów cieszyć się obecnością Stwórcy. U stóp miasteczko – a więc i ludzie... wiatr przynosi daleki ryk krowy, urywane szczekanie psa.
Może jestem zaściankowy, staroświecki na pewno – ale prawdziwy spokój i odpoczynek mam na wyciągnięcie ręki. Wybaczcie mi ten bardzo wakacyjny komentarz. Tyle wielkich spraw się dzieje – a ja o bardzo rudej wiewiórce i o buczynie. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że wielkie tematy i dramatyczne sprawy trzeba umieć w sobie wyciszyć, „jak dziecko na rękach swej matki, jak ciche dziecko jest moja dusza” (to z psalmu, cytuję z pamięci). Wielkie tematy, których z jednej strony lekceważyć nie wolno, z drugiej zaś – nie powinny nas pogrążyć w bezdennym zamęcie umysłów i serc. Warto mieć swoją „twierdzę”, w której panuje cisza, piękno i spokój. A pewnie i Bóg w takiej twierdzy mieszka.