Dla mnie jest oczywiste, że nie wolno nam siedzieć w zakrystii, ani nawet w parafialnej kancelarii, ani nawet w etatowej szkole.
Nie chcę, by dzisiejszy komentarz został odczytany jako lamentacja. Wszystko, co napiszę, będzie jednym wielkim pytaniem, co my, chrześcijanie, możemy, mamy, powinniśmy, musimy robić.
Zacznę od oglądu szczegółu. Tym razem jest to niedawna wycieczka z ministrantami (chłopcy i dziewczęta) w góry. To, że cztery dni – nie ma znaczenia; na tyle oceniłem swoje siły. Znaczenie ma liczba uczestników – 23 osoby. Bywało ponad 40. Ubywa ludzi, a młodzieży ubywa bardziej. Na czynnik demograficzny nakłada się społeczny. Rodziny w coraz większym procencie są dysfunkcyjne lub patologiczne, trudniej więc znaleźć dzieci z poczuciem obowiązku i społecznego zaangażowania, także żywej religijności, tyle, co kiedyś. Pokolenie obowiązkowych ma teraz po 20 i więcej lat. Wyfruwają w „swój świat” – jedni na studia, inni do pracy, większość za granicę.
Przed wyjazdem zebrałem pieniądze, choć parafia mogła tego roku w całości sfinansować wyjazd. Ale musiałem mieć poręczenie, że każdy zgłoszony pojedzie i nie zostaną puste miejsca, jak przed rokiem. Po powrocie oddałem te wpłaty. Kiedyś takich numerów nie musiałem robić. Rodzice byli bardziej wiarygodni. A młodzież? Przed kilku laty byliśmy wspólnotą bardziej lub mniej spoistą, ale jednak wspólnotą, a co najmniej paczką. Teraz już nie. Nawet wieczorne spotkania od jakiegoś czasu nie udają się. Ani wspólnej piosenki, ani wspólnej zabawy. Ani nawet starych kawałów, z których kiedyś śmialiśmy się do rozpuku. A piękne, górskie widoki interesowały tylko kilka osób.
No dobrze, to miało być tylko tło, a wyszły gorzkie żale. Poza tym zdaję sobie sprawę, że nie wszędzie jest tak samo. Są zapewne rejony czy miejsca, gdzie obraz nie jest tak żałosny. Ale są zapewne i takie punkty na mapie Polski, gdzie opisane szczegóły są jeszcze czarniejsze lub zgoła nic się nie dzieje. I co my, chrześcijanie, możemy i powinniśmy zrobić? Bo dla mnie jest oczywiste, że nie wolno nam siedzieć w zakrystii, ani nawet w parafialnej kancelarii, ani nawet w etatowej szkole. A ewangelizacja (niezależnie, czy stara, czy nowa, czy kontynentalna) bez budowania czy odbudowywania wartości, wrażliwości, kultury, umysłowego rozgarnięcia... Bez tego wszystkiego i wielu innych spraw ewangelizacja będzie podobna do polewania łabędzi (albo i zwykłych kaczek) wodą. Spłynie po nieprzemakalnym człowieku.
Kościół ma tu wielkie doświadczenia – od starożytności po ostatnie czasy. Pustelnie, które zamieniały się w oazy wiedzy i kultury. Opactwa, które jaśniały nauką, bibliotekami, szkołami. Uniwersytety, który zostały wymyślone nie przez królów czy książąt. Szkoły parafialne. Zakony wychowujące dzieci i młodzież. Salezjańskie oratoria. Ochronki służebniczek. Książki, gazety i sto innych dróg. Potrzeba drogi sto pierwszej na dzisiejsze czasy. Moje pokolenie pewnie tego nie wymyśli. My już odchodzimy. Nasze pomysły wyblakły. Wszelako czasem mi się zdaje, że nowe pomysły blakną jeszcze szybciej. A może trochę mało tych, którzy - utożsamiając się z Ewangelią i głodnymi jej ludźmi - całe życie rzuciliby na szalę? Nie tylko etatowe godziny. Może i mało, ale są. A za czas naszej wakacyjnej wycieczki – chwała Panu!