W czasie, gdy nad Europą budzi się widmo podziałów, politycznych awantur, nawet wojny, takie miejsca i takie spotkania są niezwykle cenne. Są darem Boga i owocem wysiłku mądrych ludzi.
W chwili publikacji tego felietonu trwa pielgrzymkowe spotkanie chrześcijan trzech narodów. Piszę więc z wyprzedzeniem, bogaty doświadczeniami lat poprzednich. A doświadczenia są pozytywne, ciepłe i pełne radości. Rzecz dzieje się w Jesionikach na pograniczu Polski i Republiki Czeskiej. Na tych terenach niegdyś dominował język niemiecki. Sanktuarium Matki Boskiej Wspomożycielki przed oboma światowymi wojnami przyciągało pielgrzymów z bliższych i dalszych stron Śląska i Moraw. Potem granice polityczne zostały usztywnione – najpierw przez władze hitlerowskie, później przez imperium sowieckie. Ruch pielgrzymkowy zamierał. Wreszcie kościół został wysadzony w powietrze. I to niedawno, bo w roku 1974. Odbudowany i konsekrowany 21 lat później, stał się znowu żywym ośrodkiem religijnym.
Jest to teren Republiki Czeskiej, historyczny Śląsk. Mieszkańców tych okolic z obu stron granicy wymieniono po roku 1945. A przecie ślad tradycji został. Tęsknoty wielu ludzi też zostały – jak chociażby tęsknoty kardynała Joachima Meissnera z Kolonii, który jeszcze jako dziecko pielgrzymował tu z rodzinnego Wrocławia (a właściwie wtedy z Breslau). Pamiętam jego kazanie sprzed dwóch lat – świetne, głęboko ludzkie i głęboko chrześcijańskie. Każda z trzech nacji jest tu ze swoim biskupem. Śpiewy i modlitwy w trzech językach. Na wietrze powiewają barwy trzech narodów. Trafiają się zabawne sytuacje, gdy rozmowę zaczynam np. po czesku, a zagadnięty okazuje się Niemcem. Albo gdy dłuższą chwilę rozmawiam po niemiecku, by dowiedzieć się, że mój rozmówca to Ślązak spod Opola. Zawsze takim „zderzeniom” towarzyszy radość, humor, pogoda. Wypada zaznaczyć, że większość pielgrzymów włada dwoma językami, a trzeci zwykle rozumie.
Ten zakątek Europy swoje wycierpiał. Każdy z tych narodów także. W rozmowach – również tych wspomnieniowych – nie spotkałem się tu nigdy z jakąś licytacją krzywd i z szukaniem winnych. Pielgrzymka nie jest wiecem politycznym – i dobrze. Modlitwa łączy. I śpiew łączy. Wiele pieśni ma dosłowne wersje w trzech językach – można je więc śpiewać wspólnie. Powstaje wtedy wzruszający efekt mieszania się i łączenia głosów, serc, dusz ludzkich.
Czy Czesi czują się ważniejsi jako gospodarze? Nie. Czy Niemcy nie zdradzają oczekiwań powrotu na te ziemie? Przybywający na pielgrzymkę do Zlatych Hor – nie. Czy w Polakach nie budzi się jakaś chęć odwetu? Nie spotkałem się z tym wśród pielgrzymów.
Ilu bywa uczestników tego trójstronnego spotkania? Kilkaset osób, może do tysiąca nawet. Dużo to czy mało? Myślę, że takie pytanie jest nietrafione. Pielgrzymka trzech narodów do Matki Boskiej Wspomożycielki jest miejscem tworzenia się zalążków już nie tylko pojednania, ale zbliżania, współodczuwania wartości, dzielenia się nadzieją potrzebną każdemu z osobna i każdej z tych narodowych wspólnot.
Gdy przed laty zainicjowano tę pielgrzymkę (tu ukłon w stronę ks. Wolfganga Globischa z diecezji opolskiej), były jakieś opory – przynajmniej wśród niektórych. Idea przebijała się raczej powoli. Teraz jest już inaczej – widać, że misja tworzenia zalążków jedności ponad różnicami jest owocna. W czasie, gdy nad Europą budzi się widmo podziałów, politycznych awantur, nawet wojny – takie miejsca i takie spotkania są niezwykle cenne. Są darem Boga i owocem wysiłku mądrych ludzi.