Tu, na wsi usłyszałem to tragiczne zdanie z uśmiechem wypowiedziane: "Ja tu już byłem raz. Na jajkach!". W sobotę, oczywiście, tego malca nie było. Pewnie dopiero "na jajkach" go zobaczę.
Rekolekcje mieliśmy w parafii. Przed rocznicą konsekracji kościoła. A rocznica niebagatelna, bo dobrze ponad 700 lat! Pierwsze spotkanie dla dzieci. Przyszły ze szkoły, niewiele już ich jest. Kilka słów na powitanie. Potem: „klękamy”. I zaczynam jak zawsze: „Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy...” Sześćdziesiątka dzieci, powinno dudnić pod sufitem. A tu tylko jakiś mizerny szmer. „Jeszcze raz! Wszyscy...” – zachęcam. Owszem, trochę więcej życia i troszkę więcej głosu. „Jesteście już tutaj? Tak to mówicie, jakbyście pierwszy raz tu byli” – skomentowałem. I wtedy pełnym głosem, wyraźnie, z uśmiechem na twarzy jeden z młodszych chłopców oznajmił: „Ja tu już byłem raz. Na jajkach!”
Mało się nie przewróciłem. W mojej małej, wiejskiej parafii? Nie identyfikuję tego malca... Pewnie jest z innej wioski – mamy w szkole kilkoro dzieci spoza parafii. Aliści katechetka później wyprowadziła mnie z błędu. Z mojej parafii, która jak się okazuje nie całkiem jest moja. Nie pomoże pocieszać się, że to zaledwie jedno dziecko.
Nazajutrz było podobnie – ale już żywiej i aktywniej. Zasługa rekolekcjonisty, w którym znać dobrego nauczyciela. A w sobotę... Wiedziałem, że dzieciaków będzie mniej – zawsze tak jest. Tym razem była klapa. Katechetka pocieszająco szepnęła do ucha: „Jedna trzecia dzieci jest”. Po wszystkim zadzwonił dyrektor szkoły z tonem takiego usprawiedliwienia, że kilkanaście osób z rodzicami było na jakimś rajdzie. Rozumiem, nie wszystkie terminy da się uzgodnić, rajd i wspólne bycie razem też budują pozytywne wartości w dzieciach i rodzicach.
Sumując tę „jedną trzecią” i tych na rajdzie, to i tak prawie połowy brakowało. I tu dochodzę do konkluzji raczej smętnej. Otóż szkoła „zadziałała”, połowa rodzin – niestety nie. I to wcale nie w wielkiej, anonimowej parafii, w mieście nadzianym tysiącem atrakcji. Tu, na wsi usłyszałem to tragiczne zdanie z uśmiechem wypowiedziane: „Ja tu już byłem raz. Na jajkach!” W sobotę, oczywiście, tego malca nie było. Pewnie dopiero „na jajkach” go zobaczę.
Zatem? Zatem ewangelizacja. To wiem nie od dziś. Leży przede mną dokument z Aparecidy. Mam w telefonie, żeby był pod ręką, tekst adhortacji papieża Franciszka o radości Ewangelii. I tę radość w sercu noszę od pół wieku. Mimo to sparaliżował mnie ów dziecięcy okrzyk okrutnej prawdy. I ta obojętność połowy rodzin. O chrzest dziecka wszyscy oni prosili. Troskę o przekazanie wiary przy drzwiach kościoła deklarowali. I co? I nic ponad tę deklarację.
Czego w tym wszystkim brakuje? Wspomniane dokumenty wskazują na niejeden powód. Nieraz nasz brak radości i entuzjazmu w przeżywaniu wiary staje w poprzek Ewangelii. Wiele psują zgorszenia, których niszczący wpływ potęgują media. Najgorsze jest samozadowolenie człowieka, który na wyciągnięcie ręki ma życie „full wypas”. Czasem tak mu się tylko zdaje. Ale i takiemu już więcej niczego i nikogo nie potrzeba. Bóg w takiej układance też jest zbędny.
A ponad wszystkim słychać echo słów Jezusa wypowiedzianych do Piotra w okolicy Cezarei Filipowej: „Na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą”. Dlatego trzeba nam iść i ziarno siać. Jakby wszystko dziś się zaczynało, nie kończyło. Może trzeba mocniej to wypowiedzieć: Idzie nowe... Bo tym „full wypasem” zaczynają się ludziska dławić.