Wielu ludzi przyszło, żeby spotkać się z pisarzem.
Tuż po premierze swojej najnowszej książki „Wschód” Andrzej Stasiuk gościł w Raciborzu i Kędzierzynie-Koźlu. Przyszło dużo ludzi, w kędzierzyńskiej galerii biblioteki miejskiej zabrakło miejsc. Na czym polega fenomen popularności Andrzeja Stasiuka, pisarza z Wołowca w Beskidzie Niskim, nie będziemy tu rozstrzygać.
Pisze dobre książki, nagradzane, tłumaczone. Prowadzi nieco osobny tryb życia, hoduje owce, podróżuje w mało (wydawałoby się) atrakcyjne miejsca. Na wschód, pod prąd naszej historii, jak powtarza. W stepy mongolskie, pustkowia Azji Centralnej. Ludzie tam dobrzy, ugoszczą cię zawsze, na psiarnię (policję) tylko trzeba uważać.
Czy się bał? – A czego się bać w stepie, na pustyni, kiedy najbliższy człowiek o tysiąc kilometrów? – odpowiadał Stasiuk. – Ale nie róbcie ze mnie podróżnika – prosił. Podróżuje najczęściej z żoną Moniką. Właśnie małżonce, z którą przeżył już 30 lat, przypisał sukces swojego wydawnictwa „Czarne”. Wymyślone przy wieczornej butelce wina i na początku pracujące w świetle lamp naftowych (o braku komputerów w tej sytuacji nie warto wspominać) jest obecnie jedną z czołowych polskich oficyn, choć wydaje książki ambitne, nie „pod publiczkę”.
Fascynacja Wschodem to jedno, drugie – sam Andrzej Stasiuk. Zachowywał się z prostotą, bez pozy sławnego pisarza. Szczerze opowiadał o tym, że za pisarstwo na serio wziął się, kiedy pojął, że z tego mogą być pieniądze. Nie robił z siebie bohatera ani mędrca, choć na liczne pytania czytelników odpowiadał poważnie, bez zgrywy. Wyjawił, że najbardziej lubi wytrawne czerwone wino szczepu Cabernet Sauvignon.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się