Droga społecznej, moralnej, religijnej odbudowy rodziny będzie długa. Ale przecież nie jesteśmy w tym sami - rodzinę wymyślił Stwórca świata. Wierzymy w to.
Kilka tygodni temu powtórzyłem usłyszane w rozmowie z młodą osobą zdanie „żadnych ślubów, proszę księdza!” Liczba mnoga – chodzi zatem i o ślub kościelny, i o ślub cywilny. Albo o „dwa w jednym” czyli konkordatowy. Co zatem zostaje tym dwojgu? Kiedyś mówiło się „na kocią łapę” albo na „kartę rowerową”. Ja wolałbym powiedzieć: małżeństwo tylko naturalne. Cóż, to byłoby wystarczające rozwiązanie, ale na bezludnej wyspie. Ich dwoje i nikogo więcej. Niepotrzebne żadne obwarowania prawne – koniec, kropka. I jako związek prawa naturalnego, mogłoby mieć walor wobec Boga (czy jednak sakramentalny?). Ale cóż, nie ma tyle bezludnych wysp, by zaspokoić oczekiwania tych, co to krzyczą „żadnych ślubów, proszę księdza!” Zresztą, nie jestem pewien, czy akuratnie byliby bezludną wyspą usatysfakcjonowani.
Od prehistorycznych czasów związek mężczyzny i kobiety poddany był pod nadzór społeczności. Zwyczajowe prawo określało kto z kim i wobec kogo mógł taki związek stworzyć, czasem nawet powinien był, albo i musiał. I w drugą stronę – kto z kim nie mógł. I warunki było określone. Przeróżne – po „kupowanie żony” włącznie. I poligamia była – nie dla pomnożenia „gęstości seksu”, jak to ktoś niemądrze powiedział, ale wynikająca z uwarunkowań ekonomicznych, społecznych, demograficznych. Nie tu miejsce na wielowątkowy traktat o małżeństwie i rodzinie. Chcę tylko postawić pytanie: dlaczego dziś społeczny wymiar małżeństwa i rodziny jest lekceważony? Więcej – dlaczego rujnowanie tego wymiaru jest wspierane przez prawodawstwo wielu państw, w tym także Polski? Przecież z punktu widzenia społecznego są to działania samobójcze. Tak samo, jak samobójcze społecznie są rozwody – jakkolwiek byśmy je nazywali, kwalifikowali i usprawiedliwiali. Efekty od dawna już widać – Europa wymiera, Polska zdaje się wymierać szybciej.
Ostatnie dni przyniosły wiele wieści (tak właśnie: wieści, nie wiadomości. I proszę to rozróżniać) z Rzymu. Z wielości tematów przebija się w dziennikarskich doniesieniach problem komunii eucharystycznej dla rozwiedzionych. Temat istotnie bolesny i tyleż samo trudny. Ale jest to sprawa łagodzenia objawów śmiertelnej choroby, nie zaś szukanie jej przyczyn. Plaster na raka. Bez wątpienia uczestnicy Synodu nie mają klapek na oczach i dostrzegają wiele aspektów tematu obrad. Od prawodawstwa poprzez katechezę i formację młodych, po wielorakie wsparcie rodzin. Poczekajmy, opracowanie tak rozległego materiału zajmie sporo czasu. A my co innego mamy do zrobienia.
Otóż wielorakich spraw obejmujących powstawanie, życie, funkcjonowanie, owocowanie rodzin nie uporządkujemy na płaszczyźnie tylko katechetycznej i religijnej. Musimy odzyskiwać krok po kroku utracony wpływ na prawodawstwo, na ekonomię, na kształt programów szkolnych, na ochronę zdrowia i na niejedną jeszcze dziedzinę życia społecznego. Chrześcijanie, gdzie jesteście? Czemu was tak mało w polityce i w biznesie? W polityce państwowej i samorządowej. W wielkim biznesie bankowym i przemysłowym. Jeśli jesteście – to bywacie śmieszni, dziecinni, niepoważni i nieprofesjonalni. I klasyfikują nas: oszołomy, fundamentaliści, dyletanci. Nic nowego, już Jezus zauważył, że „synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światłości” (Łk 16, 8). Droga społecznej, moralnej, religijnej odbudowy rodziny będzie długa. Ale przecież nie jesteśmy w tym sami – rodzinę wymyślił Stwórca świata. Wierzymy w to.