Prywatne triduum przed św. Andrzejem.
Wróciła żona ze sklepu rybnego (wiadomo, piątek) i mówi: o, fajny ksiądz jakiś był w sklepie. Taką siwą brodę miał, sutannę i biret, wszystkim życzył dobrego dnia. Ja mówię jej: to pewnie ks. Strach, nasz proboszcz prawosławny (nasz w sensie – z miasta naszego). Pokazałem zdjęcie, zgadza się – to on. Więc ekumenia w rybnym była dzisiaj.
Papież do Turcji poleciał, żeby świętować z prawosławnymi patrona chrześcijańskiego wschodu – św. Andrzeja. Ja z kolei urlop sobie wziąłem z tego powodu – takie triduum przed andrzejkami. Żeby wyrwać się z kołowrotka pracy (co, jak widać – łatwe nie jest) i spokojnie śledzić spotkania papieża, patriarchy i chrześcijan z Turcji.
Mam nadzieję, że w katolickiej katedrze w Stambule zobaczę moich przyjaciół – Gabriellę i Roberto. Jeśli miałbym wskazać chrześcijan, którzy w ostatnich dziesięciu latach najbardziej mnie zainspirowali i nie dają spokoju swoim przykładem, to byliby oni.
Zrezygnowali z wygodnego życia we Florencji, od 13 lat żyją ubogo na wschodzie Turcji, w regionach zamieszkałych przez Kurdów. Z pomocą włoskich przyjaciół pomagają biednym kurdyjskim rodzinom i uchodźcom z Afganistanu. W swoim skromnym domku mają kaplicę, jeden pokoik wyścielony dywanami, pełen ikon i obrazków. Żyją jak Karol de Foucauld – samotni chrześcijanie wśród miliona muzułmanów. Kto by pomyślał, że to jacyś ponurzy asceci, dziwacy czy odludki, musiałby po spotkaniu z nimi zrewidować swój pogląd. To są właśnie chyba ci, co poszli z Ewangelią na peryferie. Codziennie myślę o nich i o tym, jak żyją.
I tak się splata: sklep rybny, ekumenia, Turcja i Ewangelia.
Idę zjeść tego dorsza.