Idźcie na Roraty. Pilnie słuchajcie czytanej Ewangelii – każdego dnia jest w niej obecny motyw nadziei. Motyw i temat, nie słowo. Słuchajcie i starajcie się rozumieć!
Adwent odkryłem, gdy zostałem ministrantem. Miałem 12 lat. Rorat w dzisiejszym wymiarze wtedy u nas nie było. Ale było jakoś tajemniczo, tęskno i szczególnie. Fioletowy ornat, ten sam co na Wielki Post – a przecież wyglądał inaczej. Fioletowa wieczna lampka. Wysoko, prawie pod sufitem wieniec z żarówkami imitującymi świece. I ta przepiękna, tęskna, śpiewana po łacinie przez organistkę modlitwa: „Rorate, coeli, desuper...”. Ciekawski byłem, to i bez trudu znalazłem polską wersję.
Na pierwszej wikariuszowskiej parafii Adwent i Roraty to było coś! O wczesnej, rannej godzinie – pewnie o 6.15 – bo dzieci z drugiej wioski przyjeżdżały pociągiem. Lampiony, toporne wycinanki szopki odbijane powielaczową techniką. Wszystko przesiąknięte radością, entuzjazmem, śpiewem, poczuciem bycia razem. Tłok wzmagał to poczucie znakomicie. Mały Michał (lat 5) spał ze swoim lampionem, żeby się nie spóźnić na „rotary” – opowiadała mama. Kilka lat później jakieś interesy (duszpasterskie) zagnały mnie w grudniu do Ochotnicy Górnej – to w Gorcach. Jeszcze ciemno było, a przed kościołem zjawiły się z lampionami dzieci ze Skałki. Pochwaliły Boga, zapytałem: „O którejście wyszli?”. „O piątej!”. Lampiony (solidne, mosiężne z szybą) nie były dekoracją, były koniecznością w drodze przez śniegi i las.
Wróciłem wczoraj ze swojego kościoła. Ministrantów może dziesiątka, dzieci kilkanaścioro, gimnazjalista jeden. „Prosto ze szkoły przyjechałem”. Jasne, to nie mała wiara, to twarde życie. Dorosłych nieco więcej. Jakoś tam wyśpiewują roratnią piosenkę. Losujemy figurki Niepokalanej. W przyszłym tygodniu kolejka zacznie się na nowo. A ja widzę zatrzymany w kadrze pamięci obraz sprzed 20 lat w tym samym kościele. Dzieci (licząc wtedy do klasy ósmej) nie mieszczą się w ławkach. Śpiew huczy aż po sufit i pewnie dużo wyżej. Jednego roku jakieś tam dość tandetne obrazki, drugiego roku składane przez dzieci do koszyczka serduszka (kilka mam do dzisiaj). Przy losowaniu figurki trzeba mieć dużo szczęścia (albo protekcji w niebie), żeby na jeden dzień Maryję zabrać do domu. Po roratach we wszystkich kierunkach od kościoła gromady większych i mniejszych dzieci, młodzieży, dorosłych. Wyłączyłem wspomnienia, patrzę za bramę – kilka rowerów, tyleż samochodów, nie ma wspólnego powrotu z Rorat. Pełna atomizacja parafii. Tylko Wojtek i Kuba wracają na piechotę – jeden ma 30 metrów, drugi może sto. Pustka, cisza, martwota.
Wiem, nie wszędzie jest tak, jak w moim regionie, jak na przeważającym obszarze Opolszczyzny i Dolnego Śląska. Ale chciałbym, abyście wiedzieli, że tak jest. Ludzi nie ma. W adwentowym zwierciadle widać dużo, więcej niż tylko adwent i roraty – także demografię, wygodnictwo i gasnącą wiarę. Gdy porównać kadry bieżące z tymi sprzed lat – smętek ogarnia duszę. A ja uparcie śpiewam ustami parafian setek kościołów, których duszpasterze kupili materiały roratnie mojego pomysłu, swoją piosenkę o nadziei:
Nadziei nam trzeba, tak samo jak chleba.
Na Pana czekamy i wciąż Go szukamy!
Każdego dnia z odczytywanej Ewangelii wyłuskuję kolejne ziarno nadziei. Bo właśnie tam i wtedy, gdy nadzieja zdaje się gasnąć – najbardziej jest potrzebna. Żeby zaś nie zapomnieć, o jaką nadzieję chodzi, śpiewam drugą zwrotkę:
Nadzieja bez wiary, to daremne czary.
Na Pana czekamy, gwiazdki wyglądamy.
Idźcie na Roraty. Pilnie słuchajcie czytanej Ewangelii – każdego dnia jest w niej obecny motyw nadziei. Motyw i temat, nie słowo. Słuchajcie i starajcie się rozumieć! Jezus nie używał słowa „nadzieja”. Nie potrzebował. On sam był i jest nadzieją.