- Dzieją się cuda w naszej codzienności - podkreślała jedna z uczennic podczas występu tuż przed kiermaszem mikołajowym. I miała rację.
Na kiermaszu pełno było ciekawych świątecznych ozdób Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Tym razem w łagodnej aurze, już po raz ósmy odbył się Charytatywny Kiermasz Świąteczny w Roszowickim Lesie. A św. Mikołaj i jego anielscy i piekielni pomocnicy zostali przywiezieni na motorach przez kędzierzyńskich miłośników jednośladów. Poprzednio święty przybywał tam m.in. zapakowany w pudło, na saniach, na wozie, bryczką i quadem. W tym roku przywiózł ze sobą prawie 120 paczek.
Kiermasz zorganizowała szkoła podstawowa im. Jana Pawła II w Roszowickim Lesie z proboszczem i wciąż rosnącą grupą ludzi dobrej woli, absolwentów i ich rodziców. Kolejny rok są też mieszkańcy Góry św. Anny i Braciszewa. Bigos, bogracz, ciasta czy grzaniec fundują rodzice bądź sponsorzy. A na kiermaszowych stoiskach stroiki z igliwia, ręcznie robione dekoracje, gazetowe mikołaje i anioły jak z wikliny, choinki, ale też swojskie masło. Wszystko piękne, świąteczne, robione z sercem.
- Najczęściej ludzie mówią „Chcę być dobry, ale jak? Co mogę zrobić?”. A tu włączając się w tę imprezę, każdy może zrobić coś dobrego. Jestem przekonana, że w każdym człowieku są wielkie pokłady dobra i wystarczy je tylko obudzić. Piękne jest to, że jest to impreza w pełni charytatywna, nikt na tym nie zarabia, ale wszyscy zyskują - mówi Maria Michalczyk, dyrektor szkoły i główny organizator.
Uczniowie przygotowali przedstawienie dla mieszkańców i chorych dzieci z zabrzańskiej kliniki Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Jak co roku cały dochód z mikołajowego kiermaszu przeznaczany jest na rzecz dzieci z oddziału Onkologii i Hematologii w Zabrzu. Znacząca część idzie na prezenty, które tuż przed świętami zawożone są i wręczane przez liczną delegację bezpośrednio chorym najczęściej na białaczkę dzieciom. A ponieważ cykl leczenia trwa ok. 2,5 roku, ci, którzy otrzymali paczkę rok temu, już czekają z niecierpliwością na gości z Roszowickiego Lasu. Dla tych, u których choroba powraca, szpital staje się właściwie domem, gdzie spędzają dzieciństwo. Reszta pieniędzy zostaje przekazana fundacji „Iskierka” na potrzeby tej właśnie placówki.
- To budujące widzieć, jak to dzieło się rozrasta. My robimy tu to, co nam serce dyktuje. A te dzieci zapadają nam w pamięć. Często uczniowie czy dorośli, których spotykam, pytają mnie: „Jak tam Karolinka czy Julka - czy żyją? Wszystko u nich w porządku?” Choć widzimy ich raz czy dwa, będąc tam na oddziale, to wiążemy się z nimi bardzo mocno. Jeśli któreś odchodzi, przegrywa walkę z chorobą, opłakujemy je razem z rodzicami - przyznaje dyrektor szkoły.
To dla małych zabrzańskich pacjentów w kościele nagrany został program artystyczny, wykonany przez „Biedronki”. Będzie zabrany i pokazany im pod koniec grudnia. Lada dzień powstanie lista 20-30 osób, które są akurat na oddziale plus rezerwowe paczki dla tych, którzy trafią do szpitala tego dnia. Imiona, wiek, co lubią, o czym marzą. I znów mieszkańcy Roszowickiego Lasu będą starali się spełnić te marzenia.