Mój kolejowy jubileusz czyli strzeżcie się Gordona Sumnera.
Nie będę się krygował: było mi nieprzeciętnie miło, że koleje żelazne (ściśle: Przewozy Regionalne) postanowiły uczcić prywatny, bądź co bądź, jubileusz. Obchodzę bowiem w tych dniach dokładnie 20. rocznicę regularnych dojazdów do Opola i z powrotem.
Rachunek nie jest skomplikowany: dojazd zajmuje mi ok. jedną dziesiątą doby, co - odliczając dni wolne – przelicza się na rok i niecałe dwa miesiące spędzone na okrągło w wagonach polskich kolei. I - trzeba podkreślić – był to piękny rok i piękne dwa miesiące!
Nie jestem jednak pewien czym zasłużyłem na ten honor i zaszczyt, że koleje regionalne urządziły mi jubileuszową imprezę i to w dodatku w samą uroczystość Objawienia Pańskiego, kiedy jak wiadomo cały kraj świętuje, odpoczywa, baluje, maszeruje a nie zajmuje się jubileuszami klientów! Było to niezwykle miłe (i pewnie przemyślane) ze strony organizatorów, choć należy powiedzieć i to, że Trzej Królowie podróżowali na trasie znacznie dłuższej niż Kędzierzyn-Koźle – Opole i z powrotem.
Pozwólcie, że w ramach wdzięczności organizatorom opiszę krótko przebieg jubileuszowego wydarzenia. Był to rodzaj eventu, happeningu czy flash-mobu – jak to się teraz pięknie nazywa. Na jego miejsce wybrano piękną okolicę . Pola między Gogolinem a Jasioną - nie muszę dodawać - jeden z moich ulubionych odcinków trasy (skąd oni to wszystko wiedzieli!). Pora wczesnonocna, niemal doskonale okrągły miesiączek zaczyna wznosić się nad jasiońskim lasem, mróz tajemniczo rozprasza jego światło, dachy domów Strzebniowa wyścielają się do snu śnieżnymi poduchami. Słowem: pięknie, cudnie, uroczo! Jubileuszowo.
W tym miejscu czas na Gordona Matthew Sumnera znanego jako Sting. Od nocy z 3 na 4 stycznia słucham (z przerwami na sen) staroangielskiej kolędy, którą on śpiewa. „There is no rose of such virtue/ As is the rose that bare Jesu/Alleluia”. Strzeżcie się tego wykonania! Nie umiem przestać tego słuchać. Zdradzę więcej – hipnotyczny rytm bębenków towarzyszących Stingowi sprawia, że na dworcach kolejowych mam ochotę wpaść w taneczny pląs, ruszyć w jakieś szalone paso doble. Tylko wrodzona skromność powstrzymuje mnie przed zaprezentowaniem kolejowej publice nieprzeciętnych tanecznych umiejętności, które tak dobrze znane są małżonce mej i przyjaciołom. Och, dane im było już przeżywać porywy moich tanecznych uniesień, co dla niektórych kończyło się konwulsjami na parkiecie…
Ale i tu kolej okazała się niezawodna. Nie chcesz tańczyć, jubilacie – to zatańczymy tobie my. I to gdzie!? Na dachu szynobusa, naszego regionalnego pendolino. Pociąg zatrzymali w miejscu już wspomnianym i przysłali trzech performerów. Dwóch trzymało drabinę, trzeci wspiął się na dach i tam zaczął swój boski taniec. Dla niepoznaki – oni tak to zorganizowali, żeby wszystko miało znamiona naturalności, żebym się wcześniej nie zorientował! - zanim przyjechali artyści zerwano trakcję. Snop iskier przy tej sposobności nie musiał udawać fajerwerków. To były fajerwerki prawdziwe, co wzrusza mnie jeszcze do tej chwili. Któż dzisiaj, w tym nieczułym świecie, urządza pokaz fajerwerków dla jubilata, zapytam retorycznie. No któż? Mało tego - na deser przygotowali jeszcze jeden event. Bo drabinę performerzy ustawili w ten sposób, że przejeżdżający towarowy zahaczył o nią i łomotnął o ziemię.Uciechy było co niemiara.
I tak to trwało, atrakcje się mnożyły, miesiączek wznosił się wyżej i wyżej, sarenki tanecznie pląsały, zające w lesie dokazywały, Sting śpiewał, bębenki wprawiały świat w kolejowy rytm (posłuchać można poniżej). Ach, były to piękne godziny... . Lecz pożegnania nadszedł czas, trzeba było wracać,imprezę zamykać, bo wszystko co piękne niestety szybko się kończy. Do domu dotarłem przed północą – wdzięczny przewozom regionalnym, szczęśliwy, rozanielony, śpiewający. Gloria in excelsis Deo! Alleluia!