Wolność do wykorzystania

Potrzebujemy, i to bardzo pilnie, wielkiej, głęboko sięgającej pracy wychowawczej. Od malców, od urodzenia nieomal.

ks. Tomasz Horak

dodane 10.01.2015 10:06
0

Epizod na kolędzie. Ośmiolatek, mama prosi, żeby przysiadł się do niej, on nie ma ochoty, trochę „cuduje”. Na to ja wskazuję mu miejsce obok siebie. Też nie. Powtarzam z uśmiechem: no, chodź. „Nie – odpowiada malec. – Ja korzystam ze swej wolności”. O ile pierwsze reakcje chłopca nie dziwiły – skrępowanie niecodzienną sytuacją kolędy jest częste – o tyle komentarz wskazujący na wolność zamurował mnie. Szkoła? Dom? Telewizja? Co go nauczyło tej formuły? Jakby nie było formuły dorosłej, ale przecie połowicznej. I dlatego niebezpiecznej.

Następnego dnia w zakrystii inna sytuacja, ale ze wspólnym mianownikiem. Plan ministranckiej służby na kolędzie. Starsze dziewczęta potrzebowały zamienić się na inny dzień. Powód obiektywny. Chłopak z młodszej klasy, bez dodatkowych zobowiązań i dojazdów. „Nie, idę jak napisane i już”. Moją prośbę zignorował. Właśnie tak – nie odmówił, a zignorował. Nie było komentarza na temat wolności, ale „wolność” była. Cudzysłów – bo przecie swoboda decyzji bez wartościowania okoliczności nie jest wolnością. Może być uporem, może być przekorą, może być złośliwością, może być swawolą, może być niewczesnym żartem, a nawet kpiną z drugiego człowieka. Wyliczanka niepełna, bo pomysłowość ludzka nieograniczona. Pół biedy, gdy chodzi o drobiazgi.

Jeśli jednak stają naprzeciw siebie ludzie dorośli, obdarzeni społecznym zaufaniem, jeśli stają naprzeciw siebie politycy od szczebla gminnego po najwyższy państwowy szczebel i naród odnosi wrażenie, że zachowują się jak chłopcy z opowiedzianych migawek – to co? Albo jak rozkapryszone dziewczynki gotowe z kamienną buzią sponiewierać każdą inną? Jasne, każdy ma jakieś argumenty. Czasem osobiste, czasem partyjne, czasem szczere i prawdziwe, czasem kupione za czekoladkę albo samochodzik. Bywa, że za „furę”. Czasem za dobrą posadę, czasem za pozycję w układach. Bo różne rzeczy naród nieraz podejrzewa albo i nie bez powodu się ich domyśla. I to budzi niepokój. Tym większy, im mniej wpływu na tych ludzi ma społeczeństwo.

A co będzie, gdy do głosu dojdzie pokolenie ośmiolatków, którzy już teraz potrafią powiedzieć „korzystam ze swej wolności”? Wydorośleją – powiesz. Obawiam się jednak, że nie wszyscy dojrzeją. Potrzebujemy, i to bardzo pilnie, wielkiej, głęboko sięgającej pracy wychowawczej. Od malców, od urodzenia nieomal. W rodzinach – a rodziny skupione na trosce o materialne przetrwanie. W szkolnych programach wychowawczych i w ich realizacji – a szkoły jako system przestały dbać o to. W katechezie – a ta, oderwana od środowiska parafialnego, jest coraz bardziej bezsilna. W ruchach i organizacjach młodzieżowych – a te zeszły na margines. W sportowych klubach i drużynach – a te nie są w stanie nawet sportowców przygotować...

Trochę czarno to widzisz, Horak – powie mi ktoś. Pewnie tak. Ale równocześnie widzę wielu ludzi, którzy sami żyjąc wartościami głęboko ludzkimi i chrześcijańskimi, starają się zaszczepiać je młodemu pokoleniu. Tworzą niewielkie, ale żywe kręgi skupione wokół różnych spraw – czasem plastyki, czasem sportu, czasem fotografii, czasem rowerowej turystyki; pomysłów bywa wiele. Byle im nie przeszkadzać „bezinteresowną zazdrością”, bzdurnymi podejrzeniami czy wreszcie pospolitą głupotą. I byle nadzorcy społecznego życia nie tłumili tej ważnej i potrzebnej warstwy istnienia narodu. Odrodzenie zawsze jest możliwe.

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..