Starożytna teza polityczno-wojskowa: „Chcesz pokoju, gotuj wojnę”. Niepokoi mnie, że ani pokój, ani wojna nie zaprzątają nas zbytnio.
Choć wojna za miedzą, nasz kraj nieprzygotowany – ni do wojny, ni do pokoju. Armii praktycznie nie mamy. Na odbudowę siły militarnej potrzeba lat. Na odbudowę siły żołnierskiej jeszcze dłużej by czekać. Młode pokolenie na emigracji. Nie przyjadą, by zaciągnąć się do wojska. I dręczy mnie pytanie, czy szczytne określenie „czas honoru” dzisiaj coś znaczy? Dla mnie tak, ale moje pokolenie to 70+. My już z rewolwerem w garści wroga nie damy rady tropić.
Rewolwer to jednak historia. Cyberwojna – to hasło na dziś. Opanowanie informatycznej tkanki życia ekonomicznego, przemysłowego, komunikacji zarówno przestrzennej jak i informacyjnej, wreszcie militarnej będzie decydować o kształcie przyszłego świata. Mam w parafii chłopaków z przygotowaniem informatycznym. Czym się zajmują? Konfigurowaniem nowych laptopów, reanimacją starych, sprzedażą CD i myszek. Ale to nie informatyka. Może przesadziłem, ale oprócz nielicznych informatyków (co powinno znaczyć: matematyków) mamy w kraju niewiele – choć potencjał jest. A sprawy lekceważyć nie wolno. Przypomnę, że rozszyfrowanie niemieckiej enigmy przez polskich matematyków skróciło czas światowej wojny o jakieś dwa lata.
Zadaniem felietonisty jest wyrywać ludzi z ospałości i budzić w nich nadzieję. Dzisiaj wyszło trochę defetystycznie. Dodam więc coś ku nadziei ożywieniu. Wojny współcześnie bywają szybkie i krótkie. Wobec naszej słabości militarnej zasadnicze pytanie dotyczy więc okupacji. Czy w razie czego będziemy w stanie funkcjonować tak, by naród – z dziećmi i starcami – mógł przeżyć? Jesteśmy społeczeństwem podzielonym, skłóconym na różnych płaszczyznach, młode pokolenie jest rozleniwione i konsumpcyjnego ducha. To nie wróży dobrze. Ale na naprawę tego nie trzeba nakładów finansowych, nie trzeba przemysłu zbrojeniowego. Będę upraszczał: nie uczmy dzieci i młodzieży wypełniania arkuszy z testami. Niechby umieli zabandażować rękę czy nogę, niechby potrafili zbić dwie deski, niechby uczyli się wytrwać bez dojadania na każdej przerwie, koniecznie żeby byli koleżeńscy według formuły „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Niechby uczyli się rosyjskiego. A młodzież żeby potrafiła w masce przeciwgazowej obiec boisko choć jeden raz. Nie cierpiałem tego w liceum, a w razie chemicznego ataku maski bym i tak nie dostał. Ale nauczyłem się znosić co wstrętne i męczące. Nawet ćwiczyć szermierkę ciężkim karabinem rocznik 1917.
W duszpasterstwie przesuńmy akcenty z wielkich, teologicznych, wzniosłych (i oczywiście ważnych) tematów na to, co będzie siłą przetrwania. Na prawdę w codziennym życiu. Uczmy zaufania. Uczmy tego, co znajduje się w centrum ewangelii: miłości i miłosierdzia. SMS o treści „pomagam” to mało, zachęcajmy do realnej pomocy człowiekowi w opałach. Przekonujmy o konieczności nie nadużywania pomocy. O trosce w sprawach wspólnych, społecznych mówmy. O potrzebie osobistych, nie tylko fejsbukowych kontaktów. O potrzebie wyrzeczenia, bez którego społeczeństwa giną. O ofiarności dla Ojczyzny i narodu. O tym, że życie jest ceną, jaką może przyjdzie zapłacić – za drugiego człowieka, za prawdę, za Ojczyznę, za wiarę, za wolność, za honor wreszcie. Bo życie za wieczność. To wszystko można zacząć realizować od zaraz. A jeśli wojny nie będzie – wszystko przyniesie pożytek na czas pokoju.