Dzisiejsze dzieci są inne. Gotowe wszystkiego dotknąć, wszędzie swoje łapki wsadzić. Pewne są dwóch rzeczy - bezpieczeństwa i bezkarności.
Miałem w czwartek katechezę komunijną. Katechetka w szkole realizuje program – ten urzędowy i kościelny. Szkoła – wiadomo: wiedza, umiejętności, kontrola tychże. Tu muszę uspokoić nadgorliwych wyznawców teorii wolnościowych – na szkolnej nauce religii nie oceniałem nigdy (zgodnie z obowiązującymi zasadami i moim sumieniem) wiary, tylko wiadomości. A wiary nie ośmielam się oceniać nawet na katechezie sakramentalnej przy kościele. W ogóle nie ośmielam się oceniać wiary kogokolwiek. To poza moją kompetencją i poza moimi metafizycznymi możliwościami.
Otóż, mam z dziećmi tę parafialną, sakramentalną katechezę. Co jest jej treścią? A tam, od razu treścią. Najpierw muszę je oswoić z przestrzenią kościoła i z sakralnością tej przestrzeni. Już nie te czasy, kiedy dzieci „w kościoła drzwiach uchylonych milkną jak gawrony, bo ich kościół przejmuje powagą” . Tak mógł pisać ks. Twardowski w roku 1957. Od lat jest inaczej. Z wielu względów, nie z lekceważenia, nie „dla obrazy Boskiej” – jak powiadają co niektórzy. Raczej z inności tego pokolenia. Wystarczy jeden bardziej inny niż pozostałych ośmioro (tyle mam tych dzieci) i wszystkich trzeba oswajać z sakralnością kościoła. Oj, potrwa to czas jakiś. Ale bez obaw.
To pokolenie dzieci jest inne także w przeżywaniu spotkania z czymś nowym i nieznanym. Większość mojego pokolenia reagowała ciekawością ostrożną, z domieszką niepewności. Dzisiejsze dzieci są inne. Gotowe wszystkiego dotknąć, wszędzie swoje łapki wsadzić. Pewne są dwóch rzeczy – bezpieczeństwa i bezkarności. Nie można im dać po tych łapkach – choćby i wolno było, to nic nie da. Trzeba po prostu ich ciekawość rozładować. A więc na czas przewidzieć, by one szybsze nie były.
A gdzie budzenie i rozwój wiary? Wiarę rodzice i otoczenie obudziło. Wiem, że różna jest tego intensywność i głębia. Ale jest. Patrzę na niedzielnych Mszach, także na popielcowej onegdaj. Są dzieci, a z nimi rodzice. Nie zawsze dwoje – tyle że nie zawsze to jest sprawa wiary. Niektórych z nich nie widywałem przedtem. Daleki jestem od zeszycików z podpisami i sprawdzania „sakramentalnej obecności”. A oni przychodzą. Czują się w obowiązku. Czy to nie z wiary płynie? Głębszej, płytszej – niech to osądza Wszechwiedzący. Tyle że On się ze swoich dzieci cieszy, nie osądza. Czy sługa miałby być dociekliwszy od Pana?
Jedno, co mnie boli, to fakt, że prawie połowa tych dzieci rośnie w rodzinach o statusie niesakramentalnym. I nie da się tego nadrobić ani naprawić. Boli mnie choćby dlatego, że kilka lat temu wypłakała się na kolędzie jedna z tych mam, dobry człowiek i parafianka. Jak małe dziecko przytuliła się do proboszcza... Innych też boli, choć nie każdy potrafi zapłakać. Boli mnie także sytuacja dzieci. Jedne wiedzą, „co jest grane”, inne nie, ale się dowiedzą. Zabolało mnie i to, co musiałem na zebraniu powiedzieć: „Wytłumaczcie dzieciom, dlaczego wy nie możecie do komunii przystąpić".
Taka to skomplikowana sprawa ta pierwszokomunijna katecheza, a i tak nie opowiedziałem wszystkiego. Bo tak naprawdę to wszystkiego nie wiem. I niech tak zostanie.