Na ruinach chrześcijańskiej krainy, gdzie z Kościoła pozostały tylko kamienne resztki.
Bardzo się ucieszyłem, że papież Franciszek ogłosi św. Grzegorza z Nareku Doktorem Kościoła. Byłem w Nareku. To dzisiejsza wioska Yemişlik na brzegu wielkiego jeziora Wan w południowo-wschodniej Turcji. W czasach kiedy żył św. Grzegorz (X wiek) było to centrum kwitnącego i wielkiego królestwa Armenii, pierwszego państwa chrześcijańskiego.
Grzegorz z Nareku, święty, poeta, mistyk (jego kościelne wspomnienie przypada jutro, 27 lutego) patrzył z surowych wzgórz na cudowne jezioro Wan, mające wielkość ponad jednej trzeciej naszego województwa. Napisał księgę lamentacji, zbiór 95 modlitw spolszczonych jako „Księga śpiewów żałobliwych” i wydaną w nieocenionej serii „Ojcowie Żywi” w roku 1985. To jedno z największych dzieł literatury ormiańskiej i chrześcijańskiej, porównywane do psalmów Dawida czy „Wyznań” św. Augustyna. Czytam od czasu do czasu, zwłaszcza w Wielkim Poście, te przejmujące pieśni i poematy św. Grzegorza, zwanego wedle ormiańskiego zwyczaju językowego Narekacym. Pisał je prawdopodobnie pod koniec niedługiego, pięćdziesięcioletniego życia. Był już ciężko schorowany, a według niektórych źródeł cierpiał także z powodu oskarżeń, które padały na niego z wnętrza wspólnoty kościelnej. Miał być ponoć nieprawomyślny.
„Jak wełnę mól, jak robak drewno - tak mnie zżera trwoga mego serca”, „ Stargany jestem jako pajęczyna – i tak odrzucony”. Tak pisał święty, którego dzieło przetrwało tysiąc lat i doczekało się kolejnego, tym razem najwyższego, papieskiego potwierdzenia swojej wartości.
Księga lamentacji Narekacego pełna jest przejmujących obrazów ludzkiej nędzy i poczucia własnej słabości. Aż dziw – pisał to w chwilach kiedy Armenia, jej klasztory i kościoły przeżywały dni największej chwały. A jednak zero triumfalizmu, brak samozadowolenia, jakiejś słusznej nawet dumy. W zamian za to: głębokie poczucie tego kim człowiek naprawdę jest, mimo swych zdobyczy i osiągnięć.
Historia Wielkiej Armenii, a zwłaszcza okolic Wan jest wielką przestrogą. W jednej niemal chwili wszystko może obrócić się wniwecz. Nie pozostanie kamień na kamieniu z oszałamiających architektonicznie budowli, wdzięczne reliefy i zdobne chaczkary pożre wiatr, woda i sól. Dokładnie sto lat temu na tych ziemiach rozpoczęło się ludobójstwo Ormian. Przypuszczam, że jest to fakt, który nie był bez wpływu na uznanie św. Grzegorza z Nareku Doktorem Kościoła.
Dzisiaj z setek kościołów ormiańskich we wschodniej Turcji pozostały tylko ruiny, a często nie zostało dosłownie nic. Z wyjątkiem jednego: kościoła Krzyża Świętego na wyspie Akdamar, odrestaurowanego przez władze tureckie, jednak bez krzyża na szczycie.
Wędrówka po górach wokół Wan i zwiedzanie ruin pięknych niegdyś budowli, położonych wysoko, w dość niedostępnych okolicach pozostanie jednym z najmocniejszych przeżyć w moim życiu. A zwłaszcza moment kiedy wraz ze stadem setek owiec i kurdyjskimi pasterzami schodziliśmy od klasztoru św. Tomasza. Przed nami rozciągało się błękitne jezioro, wokół rozpościerały się zielone wzgórza, w oddali, na drugim brzegu jeziora ośnieżony szczyt wulkanu. I wtedy rozwinęła się przed nami tęcza.
Byliśmy na ruinach chrześcijańskiej krainy, gdzie z Kościoła pozostały tylko piękne kamienie. I odczuwaliśmy, jak rzadko kiedy, że Bóg tej ziemi nie opuścił.
Te dwie myśli często towarzyszą mi kiedy – i to jest wątek opolski - lamentujemy nad stanem wspólnot kościelnych na naszej ziemi. Być może za sto lat nie zostanie z nich kamień na kamieniu. Tak może się stać. Ale Bóg tej ziemi nie opuści.