Dziwny dwugłos katolików

Mogę oczekiwać tylko od siebie i katolików – byśmy tak żyli, zachowywali się, postępowali, aby deklaracje były zbędne. Byśmy także słownych deklaracji nie nadużywali.

Ks. Tomasz Horak

dodane 28.02.2015 10:21
0

Nie pamiętam, czy już kiedyś nie wspominałem tutaj Mirka. Była środa 30 kwietnia 2003 r. Dochodziłem do wieży na Biskupiej Kopie – granicznym szczycie w Sudetach. Na ciesielskich koziołkach leżały belki układające się w kształt krzyża. Pracował przy nich jakiś człowiek. Na mój widok (a byłem „po cywilu”) wyprostował się i oznajmił: „Ja jsem věřici křesťan a katolík – jestem wierzącym chrześcijaninem i katolikiem!” Domyślacie się, co rzekłem w odpowiedzi. Od tego dnia łączy nas i przyjaźń, i wiara.

Dlaczego wspominam tamto pierwsze spotkanie? Słuchałem we czwartek transmisji z posiedzenia senackiej komisji obradującej nad „konwencją przemocową”. Nie o sprawę konwencji mi chodzi, ani nie o przemoc. A o co? O deklarację dwóch chyba senatorów – nawet nie orientuję się których. Zresztą, widzę problem, nie osoby. Otóż jeden z nich nieśmiało odwołał się do tradycji naszego narodu, tradycji chrześcijańskiej, deklarując się jako katolik. Drugi – z kontekstu mogłem się domyślić, że to przewodniczący posiedzenia, „poprosił”, żeby „kwestii wyznaniowych tutaj nie wprzęgać” (przytaczam z pamięci). Ta prośba zabrzmiała jak napomnienie i została przypieczętowana deklaracją: „proszę o to jako katolik”. Przyznasz, Czytelniku, że dziwnie ten dwugłos zabrzmiał. Dlatego utkwiło mi w pamięci.

Nie o sferę polityki mi chodzi. Ale o używanie (czasem nadużywanie) określeń „chrześcijanin” bądź „katolik”. Telewizja ukazuje co jakiś czas dramat chrześcijan Bliskiego Wschodu prześladowanych i tępionych przez muzułmanów. Tam chodzi o życie. Czasem w tej wersji „łagodniejszej” – jako o zmuszanie do ucieczki w nieznane bez żadnego zabezpieczenia. Nieraz w wersji dramatyczniejszej – jako śmierć nie tylko pojedynczych osób, ale całych rodzin, bywa, że i społeczności. Tam zbędne są słowne deklaracje – zresztą prześladowcy nie dają ani czasu, ani sposobności składania jakichkolwiek wyznań. Poza tym – wszyscy tam wiedzą, kto jest kim. A jeśliby chcieć udawać – tym okrutniejszy los można sobie kupić. Czasy krwawych, a przynajmniej wyniszczających prześladowań układają się w prosty, czarno biały, kontrastowy, niewątpliwy obraz. Nam – tu i teraz – przyszło żyć i wiarę wyznawać w krajobrazie i świecie mglistym, płaskim, nijakim. Jeszcze jakoś pojmujemy słowne deklaracje, także dotyczące wiary, ale nie całkiem na serio je wypowiadamy i odbieramy. Czasem wydają się one nawet przewrotne – ale w tej mglistej przestrzeni nie sposób tego zweryfikować.

Marzą mi się czasy prześladowań? Bynajmniej. Nie dlatego „bynajmniej”, że się boję. Dlatego, że to Boża Opatrzność rządzi naszymi losami. A w naszym świecie przydałoby się więcej uczciwości, prawdy i zdecydowania ze strony wierzących i niewierzących, katolików i niekatolików, chrześcijan i niechrześcijan. Mogę oczekiwać tylko od siebie i katolików – byśmy tak żyli, zachowywali się, postępowali, aby deklaracje były zbędne. Byśmy także słownych deklaracji nie nadużywali. Byśmy nie nadużywali naszych religijnych symboli. Ale jeśli już deklarujemy swoją religijną tożsamość – by to było pełne dumy, a także pewności siebie.

 

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..