Dziwny dwugłos katolików

Mogę oczekiwać tylko od siebie i katolików – byśmy tak żyli, zachowywali się, postępowali, aby deklaracje były zbędne. Byśmy także słownych deklaracji nie nadużywali.

Nie pamiętam, czy już kiedyś nie wspominałem tutaj Mirka. Była środa 30 kwietnia 2003 r. Dochodziłem do wieży na Biskupiej Kopie – granicznym szczycie w Sudetach. Na ciesielskich koziołkach leżały belki układające się w kształt krzyża. Pracował przy nich jakiś człowiek. Na mój widok (a byłem „po cywilu”) wyprostował się i oznajmił: „Ja jsem věřici křesťan a katolík – jestem wierzącym chrześcijaninem i katolikiem!” Domyślacie się, co rzekłem w odpowiedzi. Od tego dnia łączy nas i przyjaźń, i wiara.

Dlaczego wspominam tamto pierwsze spotkanie? Słuchałem we czwartek transmisji z posiedzenia senackiej komisji obradującej nad „konwencją przemocową”. Nie o sprawę konwencji mi chodzi, ani nie o przemoc. A o co? O deklarację dwóch chyba senatorów – nawet nie orientuję się których. Zresztą, widzę problem, nie osoby. Otóż jeden z nich nieśmiało odwołał się do tradycji naszego narodu, tradycji chrześcijańskiej, deklarując się jako katolik. Drugi – z kontekstu mogłem się domyślić, że to przewodniczący posiedzenia, „poprosił”, żeby „kwestii wyznaniowych tutaj nie wprzęgać” (przytaczam z pamięci). Ta prośba zabrzmiała jak napomnienie i została przypieczętowana deklaracją: „proszę o to jako katolik”. Przyznasz, Czytelniku, że dziwnie ten dwugłos zabrzmiał. Dlatego utkwiło mi w pamięci.

Nie o sferę polityki mi chodzi. Ale o używanie (czasem nadużywanie) określeń „chrześcijanin” bądź „katolik”. Telewizja ukazuje co jakiś czas dramat chrześcijan Bliskiego Wschodu prześladowanych i tępionych przez muzułmanów. Tam chodzi o życie. Czasem w tej wersji „łagodniejszej” – jako o zmuszanie do ucieczki w nieznane bez żadnego zabezpieczenia. Nieraz w wersji dramatyczniejszej – jako śmierć nie tylko pojedynczych osób, ale całych rodzin, bywa, że i społeczności. Tam zbędne są słowne deklaracje – zresztą prześladowcy nie dają ani czasu, ani sposobności składania jakichkolwiek wyznań. Poza tym – wszyscy tam wiedzą, kto jest kim. A jeśliby chcieć udawać – tym okrutniejszy los można sobie kupić. Czasy krwawych, a przynajmniej wyniszczających prześladowań układają się w prosty, czarno biały, kontrastowy, niewątpliwy obraz. Nam – tu i teraz – przyszło żyć i wiarę wyznawać w krajobrazie i świecie mglistym, płaskim, nijakim. Jeszcze jakoś pojmujemy słowne deklaracje, także dotyczące wiary, ale nie całkiem na serio je wypowiadamy i odbieramy. Czasem wydają się one nawet przewrotne – ale w tej mglistej przestrzeni nie sposób tego zweryfikować.

Marzą mi się czasy prześladowań? Bynajmniej. Nie dlatego „bynajmniej”, że się boję. Dlatego, że to Boża Opatrzność rządzi naszymi losami. A w naszym świecie przydałoby się więcej uczciwości, prawdy i zdecydowania ze strony wierzących i niewierzących, katolików i niekatolików, chrześcijan i niechrześcijan. Mogę oczekiwać tylko od siebie i katolików – byśmy tak żyli, zachowywali się, postępowali, aby deklaracje były zbędne. Byśmy także słownych deklaracji nie nadużywali. Byśmy nie nadużywali naszych religijnych symboli. Ale jeśli już deklarujemy swoją religijną tożsamość – by to było pełne dumy, a także pewności siebie.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..