Laskowicki cud

Jak to dawniej na katechezie bywało… . Cud wydarzył się 50 lat temu.

Ówczesny ksiądz proboszcz w Tułach – Edmund Kwapis, miał wrodzoną, niesamowitą pedagogiczną smykałkę przyciągania dzieci, młodzieży do wykonywania powinności religijnych. Toteż, filialny drewniany kościółek w Laskowicach Oleskich pękał w szwach. Kto się parę minut przed rozpoczęciem mszy w kościele pojawiał, czyli spóźniał, miał zapewnione miejsce...stojące. Fakt: w owym czasie wieś zamieszkiwała niemalże podwójna ilość mieszkańców.

Lekcje religii odbywały się w różnych dniach tygodnia, gdyż dzieci i młodzieży było tyle, że ksiądz nie był w stanie udzielać nauki tylko w jedym dniu. A na lekcje religii uczęszczano nie tylko ze względów czysto merytorycznych, ale z nią wiązano też pierwsze spotkania towarzyskie, randki...

Toteż rodzice byli czasami zdziwieni, że z takim zapałem podążaliśmy na te lekcje co najmniej o godzinę wcześniej. Niezależnie od tego, ksiądz Kwapis potrafił w niesamowicie ciekawy sposób przekazać prawdy Boże.

Dla nas – młodzieży starszej – dodatkowy urok miała nauka religii  w późnych godzinach popołudniowych, lub wręcz wieczornych. Pamiętam te fantastyczne spotkania w „dzwonnicy“. Myśmy siedzieli na drewnianych ławeczkach, w prosty sposób wykonanych przez miejscowego stolarza, pana Świentka, a ksiądz siedział na tzw. modlitewniku. Zajmował miejsce tam, gdzie normalnie oparte są ręce, opuszczając nogi tam, gdzie się klęczy. Przez całą godzinę żeśmy się tylko modlili, by księdzu – przez runięcie do tyłu – nic się nie stało. Bóg nas przez te wszystkie lata wysłuchał.

Laskowicki cud   Zabytkowy kościół w Laskowicach Andrzej Kerner /Foto Gość Podczas zimowych, mroźnych wieczorów, proboszcz  przenosił naukę religii do „kruchty“. Bo to i cieplej i przytulniej. W pewien zimowy wieczór oczekujemy już w nawie kościelnej, przed wejściem do zakrystii, zakończenia lekcji religii młodszej grupy młodzieży. Wspaniała atmosfera, nikt nie pstryknął rozjaśniającego światła, tylko strumyczek znikomego blasku księżyca, oświetlał wnętrze drewnianego kościółka. Stała nas grupka młodzieży - ok. 20 osób. Ktoś zauważył na schodkach prowadzących do ołtarza, złoty jasny znak, przypominający swoim kształtem rodło (znak Związku Polaków w Niemczech). Nastąpiła konsternacja. Ktoś ze śmiałków usiłował znak dotknąć. W tym momencie to „coś“ znikało i znów się pojawiało. Wszyscy cofnęli się  – z wyjątkiem osoby „pilnującej“ wejścia do zakrystii – na bezpieczną odległość, by nie być posądzonym o zbeszczeszczenie „świętego“ miejsca.

Wreszcie nastąpił moment uchylenia drzwi zakrystii. Młodsza młodzież wychodzi, starsza wchodzi. Wszyscy siadają na swoich miejscach. Napięcie było tak duże, iż nikt się nie odważył tego wieczoru tę radosną wiadomość przekazać księdzu. Wizja odkrycia świętego miejsca, przesłoniła w tym momencie racjonalne myślenie.

Po zakończeniu lekcji religii, wieczorem w laskowickich domach zawrzało. Ojciec mój – pracownik huty „Małapanew“ w Ozimku – wracając przed północą z drugiej zmiany, budzi mnie, pytając o szczegóły ukazującego się i znikającego znaku na przyołtarzowych stopniach.

„Fakt“ ten dotarł lotem błyskawicy aż do Ozimka. W powracającym autobusie pracowniczym z nocnej zmiany, był to temat numer jeden. „Porozmawiamy o poranku“ - trzymając w ten sposób w ryzach własnego ojca (miałem 13 lat), w nieświadomości tego niecodziennego zjawiska.

Wiadomość ta dotarła też nazajutrz, zaraz po porannej mszy, do księdza Kwapisa. Ksiądz, znając wybryki króla psotników, postanowił po południu zasięgnąć dokładniejszych informacji z pierwszej ręki, a więc z samego źródła, czyli u niżej podpisanego. Ksiądz Kwapis, człowiek niezwykle liberalny w sposobie myślenia i postępowania, nie mógł powstrzymać się od śmiechu, słuchając mojej historyjki. „I tak byłbym przy najbliższej spowiedzi wszystko wyśpiewał“ - mówię do księdza proboszcza.

Otóż w drzwiach zakrystii tkwił na codzień potężnych rozmiarów klucz. W dniach nauki religii, klucz był  z wiadomych względów wyjmowany. Zakrystia była mocno oswietlona, wnętrze kościoła ciemne. Snop światła powodował wielokrotne powiększenie wylotu otworu klucza, imitując przy tym kształt przypominający znak rodła na jednym z przyołtarzowych schodków.

Nikt oczywiście nie był w stanie zauważyć mojego dyskretne przesuwania się o parę centymetrów -  raz w jedną, raz w drugą stronę – co powodowało pojawianie i znikanie przedziwnego znaku.

I tak to prysnął mit o laskowickim cudzie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: